Stanisław Bobowicz, Wspomnienia z pracy w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Jarocinie, cz. III
Komentarz
Wspomnienia funkcjonariuszy UB, które zachowały się w archiwach, są niezwykle rzadkie, tym bardziej cieszy, że dysponujemy materiałem wspomnieniowym po Stanisławie Bobowiczu. Był on jednym z bardziej „zasłużonych” dla władzy ludowej funkcjonariuszy UB z Jarocina. Poniżej prezentujemy III część napisanej przez niego relacji. Jego postać już kilkakrotnie charakteryzowałem, ale warto przypomnieć sobie jego biogram: Kapitan Stanisław Bobowicz – funkcjonariusz UB w Jarocinie (1945-1951)
Bobowicz w kolejnej części przytacza kilka ciekawych wątków, m.in. dotyczących roli, jaką w Urzędzie Bezpieczeństwa pełnił kierowca samochodu, którym podróżowali ubecy. Zdolność do prowadzenia pojazdów była w połowie lat 40. niezwykle rzadką i cenną umiejętnością, przez co rola kierowcy w UB była kluczowa. Dzięki niemu mogli sprawnie i szybko prowadzić pościg za członkami podziemia niepodległościowego. Dodajmy tylko, że na stanie UB nie było zbyt wielu pojazdów osobowych. Ciężarowe wypożyczano od wojska i milicji. Okazuje się, że UB w Jarocinie miał swoistego „pecha” jeżeli chodzi o osoby kierowców…
Budynek dawnego UB do dziś stoi w Jarocinie, przy ul. T. Kościuszki, dokładnie na wprost kościoła pw. Chrystusa Króla. Przed II wojną światową na jednym z pięter swoją siedzibę miała tam Policja Państwowa, a w latach 90. m.in. PCK. Mimo tego, że budynek został w ostatnich latach odrestaurowany, to nie dokonano wielkich zmian w jego kubaturze w stosunku do stanu z 1945 r. Nie zmieniło się także otoczenie. Ocalały także garaże, dlatego możemy sobie dzisiaj wyobrazić, jak wyglądała opisywana sprzeczka kierowcy Jachimowicza z szefem UB Wójcikiem, która zakończyła się strzelaniną.
Bobowicz konsekwentnie w swoim tekście używa słowa „banda”, którego to określenia propaganda komunistyczna zarezerwowała dla walczących w latach powojennych z komunistami oddziałów podziemia niepodległościowego (Żołnierzy Wyklętych). W tym konkretnym, przytaczanym przez Bobowicza przypadku, chodzi o atak na posterunek MO w Nowym Mieście, którego dokonali żołnierze oddziału podziemia niepodległościowego Gedymina Rogińskiego „Dzielnego”. Było to dokładnie w nocy z 9/10 kwietnia 1946 r. Żołnierze „Dzielnego”, którymi dowodził Zdzisław Zydorek ps. „Żyd”, przyjechali do Nowego Miasta zarekwirowanym wcześniej LWP w okolicach Książa Wielkopolskiego samochodem ciężarowym. Z posterunku zabrano pokaźny arsenał broni: 8 karabinów, 2 karabiny automatyczne, pistolet, 10 granatów ręcznych oraz amunicję do kbk, a milicjantów rozebrano i pozostawiono w samej bieliźnie. Urząd Pocztowy uległ częściowemu zdemolowaniu. Do pościgu za oddziałem ruszył sformowany w Jarocinie pluton operacyjny Powiatowej Komendy MO i pracownicy UB, którzy nie natrafili na ślad partyzantów „Dzielnego”. Ofiar wśród milicjantów nie było, chociaż miejscowy Komendant MO stawił opór i dopiero po wystrzeleniu całej amunicji poddał się. Został za to dotkliwie pobity. Z Nowego Miasta żołnierze „Dzielnego” udali się w kierunku Prosny, przejeżdżając przez Żerków, Grab i Robaków.
Okazuje się, że wspomnienia Bobowicza w tym aspekcie pokrywają się z wiedzą, jaką posiadamy na temat tego ataku, i są jej uzupełnieniem. Bobowicz wspomina także, gdzie znajdowała się początkowo Komenda Powiatowa MO w Jarocinie, oraz wymienia w swoich wspomnieniach kilku funkcjonariuszy UB w Jarocinie, m.in. aż trzech szefów jarocińskiej bezpieki. Są to niezwykle cenne informacje, zważywszy na fakt, że miały pozostać na zawsze ściśle tajne. Na koniec warto podkreślić, że Bobowicz konsekwentnie popełnia błędy ortograficzne, ale do tego zdążył już nas przyzwyczaić w poprzednich częściach.
Zapraszam do lektury trzeciej części wspomnień jarocińskiego ubeka. Już wkrótce na portalu pojawią się następne.
Komentarz historyczny: Tomasz Cieślak
WSPOMNIENIA
Stanisława Bobowicza ze służby w organach MO i SB na terenie województwa poznańskiego w latach 1945-1968, cz. III.
Nie sposób jest nie wspomnieć również i o tym co ujemnie wpłynęło na całokształt pracy PUBP i MO. Przyczyn było wiele, wspomnę tylko o dwóch bardzo istotnych a mianowicie: Pierwsza to zbyt częste zmiany kierownictwa – Szefów PUBP i Komendantów KP MO, których bardzo często zmieniano. Takie zmiany powodowały duże rozluźnienia dyscypliny wewnątrz aparatu, nieraz dochodziło do anarchii. Drugim ujemnym mankamentem był brak dobrego transportu – mam na myśli sprawnych samochodów i dobrych kierowców. Każdy pościg za bandami czy inne działania aparatu wiele zależał od kierowców i zależały od sprawności samochodów.
W PUBP Jarocin na początku było dwóch młodych (nieletnich) chłopców, jeden z nich nauczył się prowadzić samochód i był świetnym kierowcą, nie miał rodziny, spał w biurze PUBP, był na każde żądanie osiągalny i dbał o sprawność pojazdu. Dzięki temu udało się zlikwidować wielu członków podziemia. Dla przykładu drugim kierowcą był ob. Dymarski, mieszkał obok biur PUBP, miał telefon w domu lecz na wezwania nigdy nie spieszył się i samochód nie zawsze był mu posłuszny. Dymarski nie był zainteresowany skutecznością działania PUBP, jadąc w teren węszył tylko za tym co się da zdobyć z mienia poniemieckiego i interesował się wrakami samochodowymi, które sam reperował, handlował nimi itp. Kiedy nie było już za czym węszyć w terenie zwolnił się do cywila i uruchomił prywatne przedsiębiorstwo taksówkowe, wybudował dom i garaże, zatrudnił kierowców. Miejscowi funkcj[onariusze], którzy znali Dymarskiego i wiedzieli, że po wojnie do Jarocina powrócił w jednych kalesonach, żadnego majątku nie posiadał, nie mogli sobie uzmysłowić jak mógł tak szybko dorobić się w PUBP. Jeszcze dziwniejszym było to, że Wydział do Spraw Funkcjonariuszy takimi jak Dymarski nie zajmował się.
Po zwolnieniu Dymarskiego na kierowcę zatrudniano wzgl. przysłano już nie pamiętam ob. Jachimowicza, który jako kierowca miał duże doświadczenie z okresu wojny, ale miał też złe nawyki, które psuły krew wszystkim pracownikom i ujemnie wpływały na wyniki pracy. Jednym z takich nawyków były próby podporządkowania sobie kierownictwa (konkretnie Szefa PUBP), lecz nie wszyscy Szefowie dali się mu podporządkować, np. Ludwik Szymkowiak nie pozwolił sobie na żadne zbliżenie i nie dał się oszukać, że samochód niesprawny i nie może wyjechać w teren. Kierowca Jachimowicz czuł też przed nim respekt. Drugim takim Szefem był Karol Wójcik, który nie pozwolił się osiodłać kierowcy Jachimowiczowi mimo nieraz dramatycznych scen. Pamiętam taki incydent, który wydarzył się w pierwszych dniach urzędowania Szefa PUBP Karola Wójcika w PUBP Jarocin. Rankiem tego dnia przyjechał z WUBP przedstawiciel po linii Sekcji Gospodarczej i razem z kier[ownikiem] tej Sekcji Andrzejem Jakubowskim udał się w teren. Przed wyjazdem Karol Wójcik zastrzegł, aby samochód powrócił na południa do Urzędu. Po południu inna grupa pracowników miała planowany wyjazd w inny kierunek powiatu.
Około godz. 14 otrzymano telefon alarmowy, że w Golinie palą się stogi zboża – podpalenie. Starosta, Komendant Pow[iatowy] MO i Straż Pożarna udały się do pożaru, a Karol Wójcik czeka na samochód przed Urzędem, około godz. 16 – tej kierowca Jachimowicz powrócił z terenu, Karol Wójcik starał się go zatrzymać przed bramą wjazdową, ale Jachimowicz wjechał do wnętrza podwórza, nie zwracając w ogóle uwagi na polecenie Szefa Wójcika – otworzył garaż i chciał wprowadzić samochód do garażu. Wójcik kilkakrotnie dał polecenie zawrócenie samochodu i udanie się z nim do pożaru. Jachimowicz jakby w ogóle nie do niego były kierowane polecenia nie odpowiadał na nie – wreszcie w sposób opryskliwy odpowiedział, że najpierw zje obiad w domu a potem pojedzie do pożaru i odszedł w kierunku bramy wyjściowej. Szef Wójcik ostrzegł go, że jeżeli nie wykona rozkazu to może już nie wracać do Urzędu. Jednocześnie Szef Wójcik zapytał ucznia Szkoły nr 1 w Jarocinie, który w tym czasie stał przy parkanie z motocyklem – czy potrafi prowadzić również samochody, na potwierdzenie przez ucznia, że tak, Wójcik poprosił go by przyszedł poprowadzić samochód do pożaru. Kierowca Jachimowicz słysząc rozmowę Szefa Wójcika z uczniem Szkoły zrozumiał, że nie ma żartów – powrócił do samochodu nawrócił go i podjechał przed Urząd do stojącego Szefa Wójcika, zatrzymał pojazd, a kiedy Wójcik wsiadał poderwał maszynę tak, że Wójcika wyrzuciło na mur budynku, ale utrzymał się na nogach i zaczoł [powinno być: zaczął] krzycz[eć] za wyjeżdżającym z bramy Jachimowiczem, który udawał ze nic nie widzi i nie słyszy. Szef nie wytrzymał nerwowo, wydobył pistolet i oddał kilka strzałów do Jachimowicza, które nie trafiły go. Jachimowicz natychmiast zatrzymał się i jak mi wiadomo nie próbował więcej podporządkować sobie Wójcika. Natomiast kierownicy Urzędu, którzy dali się ujarzmić kierowcy Jachimowiczowi, nie mieli wiele do powiedzenia, rządził nimi Jachimowicz, a praca w dużej mierze zależała od jego chęci i emocji kierowcy Jachimowicza. W latach 60-tych kierowca Jachimowicz zginął w wypadku drogowym wioząc do Poznania na odprawę Kom. Pow. MO i z-cę ds. Bezp. Franciszka Łabędę.
Do walki z bandytyzmem na terenie powiatu jarocińskiego była powołana specjalna grupa pod nazwą Sekcja do Walki z Bandytyzmem. Kierownikiem Sekcji był Zygmunt Kozłowski. Najbardziej aktywnymi pracownikami tej sekcji byli: Stanisław Boruta i Bloch, innych nazwisk już nie pamiętam. Sekcja w swej pracy miała bardzo duże osiągnięcia w rozładowaniu bandytyzmu, w walce z bandytyzmem oraz w likwidacji nielegalnie posiadanej broni na terenie powiatu. Dobre wyniki osiągano dzięki poświęceniu, odwadze i zaangażowaniu bez reszty. Pracownicy Sekcji WzB byli stale skoszarowani przy Urzędzie za wyjątkiem nielicznych którzy mieszkali w pobliżu. W ten sposób w każdej chwili mogli chwycić za broń i wyruszyć w pościg za bandami. O trudzie jak też o osiągnięciach Sekcji WzB świadczyły fakty zlikwidowane band, wyroki Sądowe – nawet te w najwyższym wymiarze itp.
Nie było dnia ani nocy, by nie było kilka lub kilkanaście meldunków telefonicznych z Posterunków MO, które przekazywały informacje o ukazaniu się bandy lub o dokonaniu napadów i rabunków. Bandy nieraz celowo pokazywały się po to, by nas wyprowadzić w pole, często udawało się im to uczynić. Po otrzymaniu takiego meldunku MO i PUBP organizowało pościg a tymczasem banda ze spokojem dokonywała napadu i rabunku w innym kierunku powiatu miejscu. Przed dokonaniem napadu banda niszczyła połączenia telefoniczne, a po napadzie melinowała się na pewien czas na terenie innego powiatu.
Bandy dobrze znały nasze trudności w utrzymywaniu łączności z terenowymi Posterunkami MO, wiedziały również o tym, że nie wolno nam było robić pościgu na terenie sąsiedniego powiatu bez uzgodnienia, które w wypadku przerwania łączności było niemożliwe. Dlatego każdy swój napad bandyci poprzedzali przerwaniem łączności przez zniszczenie przewodów telefonicznych. Dla potwierdzenia powyższego podam następujący przykład. Pewnego dnia pełniłem służbę oficera dyżurnego w pokoju Szefa PUBP Jarocin. (dokładnie nie pamiętam, ale była to pierwsza moja służba jako oficera dyżurnego). Wieczorem około godz. 20-tej przyszedł Szef PUBP Stanisław Kruk i oświadczył mi, że razem z Komendantem Powiatowym MO wyjeżdżają do Pleszewa, w razie potrzeby polecił dzwonić do d-cy pułku w Pleszewie u którego będą osiągalni. Podał nr telefonu i rozkazał informować na bieżąco o ważniejszych wypadkach.
Około godziny 24-tej dzwoni telefon otrzymałem telefoniczny meldunek od Komendanta Posterunku MO w Nowym Mieście n/Wartą, że pod drzwiami ma czterech uzbrojonych drabów, którzy twierdzą, że są z funkcjonariuszami PUBP Jarocin i żądają by im otworzyć drzwi. Odruchowo bez zastanawiania się poleciłem nie otwierać drzwi, a zapytać o nazwiska to ja skoleji [powinno być: z kolei] powiem mu czy tacy funkcj[onariusze] znajdują się w terenie czy nie, słuchawkę telefonu Komendant Posterunku pozostawił na biurku sam podszedł do drzwi i zapytał o nazwiska. W odpowiedzi na pytanie Komendanta padła seria z automatu do drzwi Posterunku. Komendant już nie wracał do telefonu miał zresztą drogę odciętą, ja natomiast wiedziałem, że to napad bandy, połączyłem się szybko z Szefem PUBP Stanisławem Krukiem, któremu zameldowałem o wszystkim. Szef wydał mi rozkazy co mam uczynić, bym szybko zorganizował pościg podając trasę pościgu, a sam natomiast wraz z Komendantem Posterunku i wojskiem jednostki pleszewskiej uda się inną trasą, aby bandę okrążyć. Przez chwilę jeszcze słuchałem co się dzieje na Posterunku MO w Nowym Mieście. Padały salwy z broni maszynowej do drzwi i w okiennice zakratowanych okien. Funkcjonariusze Posterunku ulegli panice, Komendant Posterunku prosił rozhisteryzowanych Milicjantów by opanowali się i zajęli pozycję obronną, a jeżeli nie potrafią się opanować to mają się wynosić – wejść na piętro do mieszkania Komendanta tam jest okno niezakratowane, wyskoczyć do ogródka i wiać na Wartę w zarośla, a on sam pozostanie i będzie bronił Posterunku do końca. Milicjanci opuszczają swego Komendanta i wieją. Komendant z pistoletu ostrzeliwuje się. W pewnym momencie zostaje wyłączony. Dzwonię na Pocztę dlaczego mnie rozłączono, telefonistka melduje, że łączność została z Nowym Miastem przerwana.
Zgodnie z rozkazami Szefa PUBP Stanisława Kruka wydałem polecenia postawienia na nogi całej załogi PUBP i Komendy Powiatowej MO. PUBP w tym czasie mieściło się w dwóch budynkach jeden przy ul. Kościuszki, a drugi przy ul. Paderewskiego gdzie mieściła się też wartownia – kontakt oficera dyżurnego z d-cą Warty odbywał się telefonicznie. W pewnym momencie D-ca Warty Wiśniewski melduje mi, że nie może w żaden sposób zbudzić Kierownika Sekcji do Walki z Bandytyzmem Zygmunta Kozłowskiego – wysłał do niego wartownika który pukał, stukał do drzwi i nic. Z Komendy Powiatowej MO zameldował dyżurny, że funkcjonariusze MO są już gotowi do wyjazdu w pościg za bandą. Trochę zdenerwowałem się, że mi nie wychodzi z zebraniem funkcjonariuszy PUBP dlatego też zwróciłem uwagę Dowódcy Warty, że wysłał do Kozłowskiego takiego „ciula” wartownika, który nie potrafi nawet zbudzić go, dodałem, że powinien wysłać takiego, który by strzelał mu pod drzwiami tak długo aż go nie obudzi. Za chwilę d-ca Warty Wiśniewski w podenerwowaniu melduje mi telefonicznie, że wysłał następnego wartownika do Kozłowskiego, który na pewno będzie strzelał. W tym momencie usłyszałem strzał z karabinu więc odpowiedziałem tylko Wiśniewskiemu: „tak słyszę już strzela dziękuję”.
Po kilku minutach zameldował się Zygmunt Kozłowski przepraszając za trudności ze zbudzeniem, motywując swe usprawiedliwienie tym, że poprzednie trzy noce nie spał. Przekazałem Kozłowskiemu rozkazy Szefa i natychmiast samochody ruszyły w pościg do Nowego Miasta. Kilkakrotnie próbowałem się połączyć z Nowym Miastem nie było połączenia, dopiero o godz. 4-tej rano Komendant Posterunku Nowe Miasto zameldował się w telefonie, powtórzył mi to wszystko co sam już słyszałem, o pościgu z naszej strony nic nie wiedział ponieważ telefonował z miejscowości Chocz odległej około 6 km od Nowego Miasta. Grupa pościgowa wraz z Komendantem Powiatowym MO i Szefem PUBP powróciła około godz. 8-mej rano, bandyci uciekli na teren powiatu Środa po przekroczeniu rzeki Warty. Stacja telefoniczna na poczcie w Nowym Mieście została zniszczona przez bandytów a tym samym nie było możliwości uzgodnienia pościgu z Komendą Powiatową w Środzie. Zatrzymano tylko kierowcę samochodu ciężarowego wraz z łupem, którym posługiwali się bandyci. Banda liczyła około 30 osób. Kierowca w przesłuchaniu wyjaśnił, że banda zarekwirowała go razem z samochodem w czasie wykonywania obowiązków służbowych i przez kilka dni musiał wozić bandytów. Po całonocnym dyżórze [powinno być: dyżurze] wracając do domu byłem zadowolony, że spełniłem wszystko co było możliwe. Cieszyła mnie również postawa Komendanta Posterunku Nowe Miasto, który nie uległ panice tchórzy i bronił się do końca.
Autor wspomnień: Stanisław Bobowicz
Źródło: Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej.