Historia katastrofy samolotu „Karaś” w Cielczy. Nowe ustalenia, cz. I
Wobec nieścisłości dotyczących okoliczności katastrofy usłyszanych w treści wygłoszonego w dniu 3 września 2019 r. w czasie uroczystego poświęcenia pamiątkowego kamienia referatu, jak i wydanym na ten temat folderze, postanowiłem jeszcze raz w ślad za złożonym w tutejszym Muzeum Regionalnym w Jarocinie w roku 2004 (14 grudnia) opracowaniem, zarejestrowanym pod numerem RM-159, zebrać całość posiadanych informacji, opartych na posiadanych dokumentach i własnej pamięci.
Wrak samolotu widziałem na przełomie II i III dekady września 1939 r. Może jako ośmiolatkowi jego widok uszedłby uwagi, ale dostrzegła go pierwsza moja mama, światła 30-letnia kobieta, wskazując go ze słowami, których treść zapamiętałem na całe życie: Boże nasz samolot, co z tymi biedakami się stało. Świadczy to o fakcie, że ze skrzyni samochodu ciężarowego przejeżdżającego szosą w kierunku Jarocina widoczna była polska szachownica na wraku zachowującym jeszcze wówczas kształt samolotu. Szachownice na skrzydłach leżących płasko na ziemi nie mogły być widoczne, a na kadłubie nie były wówczas malowane, fakt dostrzeżenia jej z profilu świadczy, że ster kierunkowy, z którego jedynie mogła być dostrzeżona, zachował jeszcze wówczas pozycję pionową.
Jako od dzieciństwa miłośnikowi lotnictwa wydarzenie to wywarło na mnie ogromne wrażenie, więc dlatego tak dokładnie zachowałem je w swej pamięci! W czasie okupacji pozbawiony jako dziecko Polaków wstępu do szkoły, pasjonowałem się lotnictwem wykonując wiele modeli (makiet) samolotów różnej przynależności (niemieckich, widywanych codziennie, jak i sojuszniczych). Po wojnie jako uczeń liceum i członek Ligi Lotniczej byłem instruktorem i prowadziłem modelarnię lotniczą.
Już w dorosłym życiu przeczytałem trzy książki, których pisarze – lotnicy (A. Kurowski, W. Król i K. Sławiński) stwierdzili, że nie jest znane (do lat 70. ubiegłego wieku) miejsce upadku i losy załogi „Karasia” z poznańskiego pułku. Najwięcej informacji na ten temat znalazłem w autobiograficznej książce płk. Adama Kurowskiego pt. Kraksy i wzloty. Autor był we wrześniu 1939 r. szefem sztabu lotnictwa Armii Poznań i przytacza nawet treść rozmowy z dowódcą załogi zaginionego „Karasia” por. Grochowskim-Grekowiczem, po powrocie z jego pierwszego lotu w dniu 1 września 1939 r., z którego samolot powrócił na lotnisko polowe Mierzewo pod Wrześnią – bez jakichkolwiek uszkodzeń. W czasie tego lotu jego załoga, wykraczając poza zadanie jakim było rozpoznanie, zaatakowała w okolicy Sycowa i rozproszyła kolumnę Wehrmachtu, zużywając całą posiadaną amunicję. Za to narażenie na zestrzelenie i niewykonanie zadania musiał autor, jak pisze, ostro zganić załogę, ale jak przyznaje, w duchu chciało się za to tych chłopców uściskać – za ich wolę walki i ryzyko, jakie ponieśli. W dniu 2 września samolot poddano przeglądowi, a 3 rano załoga wystartowała nim z takim samym zadaniem – rozpoznania ewentualnych zmian na lewym skrzydle Armii Poznań. Z lotu tego samolot nie powrócił.
Tu przytacza płk Kurowski pogłoskę, jaka dotarła już w trakcie bitwy nad Bzurą ze strony wycofujących się na wschód spod Śremu ułanów Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, którzy widzieli pod Krotoszynem rozbity samolot i ciała trzech lotników, których jednak nie zidentyfikowali. Mimo dziwnej lokalizacji wydarzenia, wobec stwierdzenia przez płk. Kurowskiego, że w tym rejonie kraju nie zaginął żaden inny polski samolot, zacząłem podejrzewać, że to ten, widziany przeze mnie i zapamiętany, ale w okolicy Jarocina.
Kiedy po wielu latach w Jarocinie zamieszkałem, nie usłyszałem tam nic o katastrofie w Cielczy, do chwili kiedy w dniu 5 stycznia 1977 r. stanąłem przypadkowo przy domku zajmowanym przez znanego mi wcześniej p. Antoniego Zaworskiego w Cielczy i dowiedziałem się o wydarzeniu. Oszołomiony odkryciem miejsca, o którym trzej autorzy – lotnicy piszą, że jest nieznane (książki wydane przed 1977 r.), zgłosiłem ten fakt następnego dnia współpracownikowi będącemu członkiem ZBoWiD (p. Józefowi Solarskiemu) celem przekazania ww. Wobec ponad miesięcznego braku odzewu ze strony tej organizacji, w dniu 9 lutego 1977 r. pismem do wydawnictwa Ministerstwa Obrony Narodowej zgłosiłem swe odkrycie, załączając swe pismo do młodszego z autorów – W. Króla. Po pokwitowaniu korespondencji ze strony wydawnictwa otrzymałem niespodziewanie długo list od płk. Kurowskiego, któremu W. Król sprawę przekazał. Dziękują za wiadomość, płk Kurowski poprosił o dalsze informacje, które mu wraz ze szkicami dotyczącymi kraksy przesłałem. Od płk. Kurowskiego dowiedziałem się również o losie ocalałego w wypadku w Cielczy kpr. Stengierskiego (zginął w 1942 r. w Anglii).
Dopiero po nawiązaniu kontaktu z płk. Kurowskim, wyraźnie z tego niezadowolony skontaktował się ze mną przedstawiciel jarocińskiej komórki ZBoWiD, kontaktując się moim śladem z płk. Kurowskim. Uznając jednak wiadomości i zaangażowanie w sprawę, zaprosił mnie do współpracy z Komisją Historyczną ZBoWiD-u, w ramach której uczestniczyłem odtąd w dalszych dochodzeniach i kolejnych posiedzeniach. Kiedy uznając moją wiedzę, jedna z członków Komisji na kolejnym posiedzeniu zaproponowała mi opracowanie pisma do cyklicznego programu „Świadkowie” w TVP – z zapytaniem o los zaginionego pilota ppor. K. Sobczaka, opracowana przeze mnie kompletna korespondencja, napisana w maszynopisie wraz z pismem przewodnim w imieniu ZBoWiD, wymagająca jedynie jego pieczątki i podpisu, odczytana przeze mnie – ku memu miłemu zaskoczeniu została przyjęta spontanicznymi oklaskami. Całość ww. korespondencji w kopii została złożona w Muzeum w Jarocinie dnia 14 lutego 2004 r. pod numerem RM-159.
Daremnie jednak przez ponad dwa miesiące oczekiwałem na emisję programu przed telewizorem, zanim spotkany przypadkowo przewodniczący Komisji Historycznej przyznał, że nie wysłał wcale sprawy do telewizji. Dopatrują się, jak określił, „nieścisłości”. Zbulwersowany tym rozstałem się z nim przerywając dalsze kontakty z Komisją. Prawdziwym powodem jego postępku było niewymienienie jego nazwiska w części opracowania pt. Opis wydarzenia, który opracowałem osobiście, pozostawiając miejsce na jego podpis – pod pismem przewodnim (całością korespondencji). Sednem sprawy tego opracowania było zapytanie o los pilota K. Sobczaka, o którym do dziś (rok 2020) nie wiadomo gdzie zginął i został pochowany; choć jego nazwisko figuruje na tablicy poległych lotników poznańskiego pułku (na Cytadeli czy Ławicy). Ostatnią o nim wiadomość zawiera posiadany przeze mnie numer „Gazety Jarocińskiej” z dnia 27 sierpnia 1999 r., zawierający wspomnienia byłej wolontariuszki Polskiego Czerwonego Krzyża, która stwierdza, że we wrześniu 1939 r. brała udział w ewakuacji dwóch lotników ze szpitala w Jarocinie do szpitala we Wrześni (tytuł artykułu: Z PCK do Armii Krajowej).
Według mojej wiedzy pilot ppor. K. Sobczak prawdopodobnie mógł zginąć w wyniku intensywnych bombardowań transportów na trasie od Wrześni w głąb kraju i niezidentyfikowany mógł zostać pochowany w bezimiennej mogile. Kiedy w „Trybunie Opolskiej” ukazała się mylna wiadomość, że pochowany jest w Jarocinie, jego wynikiem było przybycie tam jego siostry z Ostrowa Wlkp., skąd i on pochodził, która przesłała następnie do tutejszej Izby Pamięci ZBoWiD kilka po nim pamiątek.
Autor: Stefan Matysiak
Jarocin, styczeń 2020 r.