Stanisław Borowiński, Utworzenie pierwszego oddziału Powstańców wielkopolskich w garnizonie jarocińskim, cz. III
[Rewolucja jarocińska]
Wieść o mających nastąpić rozruchach przyspieszyła pewne pociągnięcia taktyczne i decyzję, aby w decydującym momencie nasi rodacy i organizacja nie byli zaskoczeni. Polecono, aby wszyscy członkowie byli jak najbardziej czujni i aby przedwcześnie nie odkryto przyłbicy. Dalsze postępowanie należy uzależnić od sytuacji i obrotu sprawy. Rozchodząc się pojedynczo z zachowaniem wszelkich środków ostrożności do kwater i domów, nikt z nas nie zauważył i nie przeczuwał, że w koszarach sytuacja jest bardzo napięta, albowiem same miasto było spokojne i z rzadka spotkano spóźnionego przechodnia. Będąc jeszcze mocno pod wrażeniem przeżytych chwil i hiobowej wiadomości przekazanej nam przez kolegę Wierzchowskiego nikt z nas nie przeczuwał, że wybuch tuż-tuż…
Pamiętna noc z 8 na 9 listopada 1918 r. godzina druga w nocy. Garnizon jarociński i miasto zapisały się w historii rewolucji jako czwarty ośrodek w Reichu, a pierwszy w Wielkopolsce, który podniósł bunt przeciwko cesarzowi. Otóż, tejże nocy padły pierwsze strzały rewolucyjne, i to na ul. Krakowskiej, wystrzelone z karabinów przez oddział żołnierzy udających się tą ulicą do więzienia przy ul. Wąskiej celem uwolnienia kolegów. Okrzyki „Niech żyje wolność!”, przy akompaniamencie salw karabinowych, zwiastowały, że rozpętała się burza przeciw znienawidzonemu pruskiemu drylowi, że tron kajzerowski się wali, a dla nas Polaków nadchodzi historyczna chwila dziejowa. Wieść zasłyszana od kolegi Wierzchowskiego okazała się prawdziwa i jeszcze tej nocy nabrała realnego kształtu w zbrojnym odruchu.
Faktyczne przygotowanie do puczu dokonało się w 3. kompanii, w której byli nasi koledzy [Bronisław] Kirchner, [Edmund] Bembnista, i do nich dołączył samorzutnie, nie będąc wtajemniczonym, kolega Marceli Hildebrandt, plutonowy. Ci trzej podoficerowie wraz ze zbuntowanymi żołnierzami i innymi podoficerami w pełnym pogotowiu na umówiony znak zerwali się do czynu, który dał w końcowym efekcie pełne powodzenie i przyspieszył termin powstania pierwszego oddziału wojska polskiego w Jarocinie.
Akcja była tak błyskawicznie zorganizowana, że zaalarmowana przez oficera dla słumienia rozruchów kompania młodych rekrutów musiała się poddać buntownikom, gdyż wszystkie karabiny, będące w stojakch na korytarzach, zostały pozbawione zamków.
Inny oddział zbuntowanych żołnierzy obsadził natychmiast główny odwach koszarowy, rozbrajając opornych, reszta zaś, widząc bezcelowość przeciwstawiania się, przyłączyła się do buntu. Następnie wypuszczono wszystkich aresztantów, którzy z kolei przyłączyli się także do rewolucji. Trębaczowi, który zamierzał trąbić na alarm, wytrącono trąbkę z ręki. W miarę rozwoju sytuacji szeregi buntowników nabierały na sile, gremialne przejście 2. kompanii na ich stronę zadecydowało o pełnym powodzeniu. Okrzyki „Hoch lebe die Freiheit! Hoch lebe die Revolution!” wtórowały wszystkim poczynaniom.
Wysłane do miasta oddziały, jeden – celem zwolnienia więźniów, drugi – celem zabezpieczenia i obsadzenia poczty, trzeci zaś – dworca, dotarły tam bez przeszkód i spełniły w całości swoje zadania, obwieszczając miastu przy wtórze salw karabinowych, że „Michel” się zbuntował i nie chce wojny, chce chleba, pracy i wolności. We wszystkich tych poczynaniach działali jako przywódcy albo jako mężowie zaufania nasi rodacy i dzięki nim nie doszło do żadnych poważnych ekscesów.
Tymczasem koledzy Kirchner, Bembnista, Maksymilian Rydlewski i inni, po zabraniu wszystkich kluczy magazynu mundurowego, zbrojowni i magazynu żywnościowego, zabezpieczyli je przed splądrowaniem i obsadzili zaufanymi ludźmi i odpowiednią strażą.
[Powstanie pierwszej Rady Żołnierskiej w Jarocinie]
Koledzy Adamczewski, Błażejewski i Wierzchowski jak najbardziej włączyli się do podniecenia walki rewolucyjnej. Oni trzej weszli też z wyboru do Rady Żołnierskiej, która powstała nad ranem dnia 9 listopada 1918 r. Rada składała się z 6 członków i przewodniczącego. Stosunek narodowościowy był następujący: 3 Polaków i 4 Niemców z przewodniczącym. Ze strony niemieckiej do Rady należeli: Gefreiter Krüger, Bialuch – pisarz 3. kompanii i Sergeant Heissenbüttel oraz Leutnant Schneider jako przewodniczący, którym później został Leutnant Pechstein, pełniący jednocześnie funkcję dowódcy batalionu.
Pierwszym oddziałem, który dotarł do swego miejsca przeznaczenia, był oddział mający uwolnić więźniów przy ul. Wąskiej. Nasi żołnierze jednak na miejscu napotkali na czynny opór ze strony dowódcy warty, który nie miał zamiaru wpuścić ich na dziedziniec więzienny. Ponieważ perswazje nie odnosiły skutku, poczęto szturmem rozwalać bramę i strzelać do postrachu. To poskutkowało, albowiem dowódca odwachu przekonał się, że nie są to żadne przelewki i bramę otworzył, oddając klucze od cel. Żołnierze wypuścili wszystkich więźniów na wolność, a ci bez wahania przyłączyli się do walczących. Jednego z więźniów pod względem odzieży i wyżywienia przedstawiającego obraz nędzy i rozpaczy, zabrano do koszar celem przedstawienia kapitanowi Schneiderowi, byłemu dowódcy batalionu, i ogółowi żołnierzy, jak traktowano żołnierza – więźnia, który odmówił pójścia na front.
Oddział, który obsadził pocztę, wstąpił po drodze do biura komendy batalionu przy ul. Hallera (obecnie Nowotki 9), pozostawiając tam zaufanego żołnierza dla ochrony gmachu. Dyżurujących żołnierzy, pracowników batalionu, zabrano ze sobą, kierując ich do koszar. Unieruchomiono telefon przez przecięcie przewodu.
Trzeci oddział, skierowany na dworzec, obsadził bardzo sprawnie wszystkie punkty dyspozycyjne oraz cały gmach kolejowy, wraz ze wszystkimi peronami, wszczynając natychmiast kontrolę podróżnych. Transport młodych ludzi, którzy z poboru mieli udać się do Bezirkskommando w Śremie, zatrzymano i odesłano do domu. Kandydaci na Kanonenfutter skwapliwie korzystali z takiego obrotu sprawy.
Aczkolwiek były to wszystko zarządzenia chwilowe i nieskoordynowane, to trzeba mieć pełny podziw i uznanie dla żołnierzy, którzy nie bacząc na trud i chwilowe zdezorganizowanie zaopatrzenie, wytrwali na swoich posterunkach bez szemrania i nie szczędzili wysiłku dla podtrzymania rewolucji. Szczególnie bardzo ofiarni byli nasi żołnierze – Polacy, którzy wypatrywali jutrzenki wolności. Z przyjemnością przyglądaliśmy się ucieczce żołnierzy – Niemców, opuszczających koszary. Naszych zaś żołnierzy przybywało, gdyż zewsząd będący na urlopie normalnym czy też na tzw. „polskim urlopie” dezerterzy, maruderzy, ochoczo spieszyli do koszar, zapewniając sobie bezkarność w ogólnym chaosie.
Utworzona Rada Żołnierska opracowała natychmiast petycję, składającą się z 14 punktów, postulując lepsze traktowanie żołnierzy, skrócenie czasu służby wojskowej, lepsze wyżywienie, lepsze umundurowanie, wyższy żołd itp. Następnie Rada Żołnierska wysłała oddział żołnierzy do komendy batalionu, gdzie przebywał kapitan Schneider, z poleceniem sprowadzenie go pod eskortą do koszar. Nawiasem wspomnę, że nazwisko kapitana Schneidera było zbieżne z Leutnantem Schneiderem.
Kapitan Schneider, zaskoczony wypadkami i grupą żołnierzy, którzy przyszli po niego, stracił dużo ze swej buty pruskiego autokraty, potulny jak baranek wysłuchał treści 14 punktów i bez wahania podpisał dokument.
Następnie przedstawiono mu w obecności ogółu żołnierzy, znajdujących się na dziedzińcu koszarowym, owego wynędzniałego i obdartego więźnia. Jego jedyną reakcją było zupełne milczenie. W swojej urażonej bucie nie zdobył się na żadne słowo współczucia.
[Batalion rekrutów z Biedruska]
Wtem nowa niespodzianka. Kolega Adamczewski, nadzorujący telefony i telegraf, został przez dyżurnego żołnierza powiadomiony, że Generalkommando w Poznaniu wysłało do Jarocina koleją batalion wojska elitarnego, w postaci aspirantów oficerskich z Biedruska, celem stłumienia rewolucji w Jarocinie. Innym wojskom już nie ufano.
Kolega Błażejewski i Niemiec Heissenbüttel wysłali natychmiast oddział naszych żołnierzy w pełnym uzbrojeniu pod dowództwem kolegi Wierzchowskiego bez Nationale (Reichskokarde) przy czapkach (guziczki z barwami pruskimi na otoku i niemieckimi na rondzie czapki), umieszczając w ich miejsce czerwone kokardy, często gęsto wycięte z czerwonego kartonu, do stacji kolejowej Chocicza (na trasie Jarocin – Poznań) celem zatrzymania transportu z wojskiem. Zatrzymania pociągu z transportem dokonano na rozkaz kolegi Wierzchowskiego semaforem.
Wierzchowski, rodem z Berlina, władający perfekt językiem niemieckim i dialektem berlińskim, zdołał swoją elokwencją i postawą wszystkich żołnierzy, dowódcę transportu ekspedycyjnego – majora i towarzyszących mu oficerów, przekonać o bezcelowości interwencji, która w konsekwencji może doprowadzić do niepotrzebnego rozlewu krwi, albowiem sytuacja jest opanowana przez Radę Żołnierską i rewolucja ma przebieg spokojny. Następnie zakomunikował, że Rada Żołnierska trzyma kapitana Schneidera jako zakładnika, i że po otrzymaniu telefonicznej wiadomości o wstrzymaniu transportu wydeleguje go pod eskortą, aby panu majorowi przedstawić sytuację garnizonu jarocińskiego. Major, nie mając innej drogi wyjścia, zgodził się na proponowane załatwienie sprawy.
Po otrzymaniu oczekiwanej wiadomości o zatrzymaniu pociągu z wojskiem, i że major oczekuje przyjazdu, Błażejewski i Heissenbüttel wydelegowali pod silną eskortą kapitana Schneidera. Oficerowie doszli do porozumienia i jako miejsce rokowań wyznaczono dworzec kolejowy w Jarocinie.
Ze strony ekspedycji występował ów major i jego adiutant oraz dwóch oficerów, ze strony garnizonu jarocińskiego koledzy Adamczewski, Błażejewski i Niemcy Heissenbüttel, Bialuch i Krüger, w obecności kapitana Schneidera. Pertraktacje trwały bardzo krótko, a protokół podpisany przez przedstawicieli rokujących stron zawierał uznanie Rady Żołnierskiej i odstąpienie od interwencji oraz przyrzeczenie, że Generalkommando nie przyśle żadnych innych wojsk ekspedycyjnych. Po dokonaniu czynności podpisania protokołu delegacja odjechała, zabierając ze sobą kapitana Schneidera.
Powyższy fakt przysłania wojsk ekspedycyjnych dla stłumienia buntu skłonił Radę Żołnierską do podjęcia specjalnych zarządzeń zabezpieczenia ładu i porządku. Mianowicie zarządzono, że każdy żołnierz przebywający w mieście musi być w posiadaniu karabinu, który należy nosić na pasie lufą do ziemi, wszelkie dystynkcje szarż należy usunąć, kokardy przy czapkach zastąpić czerwonymi kokardami; członkowie Rady Żołnierskiej noszą szerokie opaski na lewym rękawie.
Pierwszy dzień przeszedł na szczęście dzięki rozwadze, opanowaniu sytuacji przez przywódców, a i dobrej robocie przygotowawczej organizatorów „Jedności”, bezkrwawo. Nasi żołnierze, Polacy, pragnęli niepodległości i dążąc do zrzucenia znienawidzonego jarzma pruskiego, podporządkowali się wszelkim rozkazom wydanym przez polskich przywódców i w imię tego dążenia unikali okazji do prowokacji. Oficerowie, nie chcąc się narażać na rewolucyjną degradację, sami zdejmowali epolety oficerskie i ze zwieszonymi głowami udawali się poza teren koszar, do swoich kwater służbowych, wyczekiwali w ukryciu i zatopieni w kontemplacji na dalszy rozwój wypadków. Część z nich pakowała swoje osobiste manatki i po otrzymaniu od Rady Żołnierskiej glejtu („żelaznej” przepustki) czmychała do Vaterlandu. To samo czynili wszyscy przedstawiciele urzędów komunalnych i państwowych, jak burmistrz, starosta i inni, podporządkowując się jak potulne baranki przydzielonym żołnierzom – opiekunom.
[Rada Żołnierska przejmuje władzę w Jarocinie]
Tymczasem Rada Żołnierska, nie bardzo ufając zapewnieniom, podjęła ostre środki bezpieczeństwa na wypadek ewentualnego powtórzenia się interwencji. Wzmocniono posterunki odwachu wokół muru otaczającego koszary, rozmieszczono w narożnikach muru obsadę żołnierzy z kulomiotami skierowanymi na zewnątrz. Wzmocniono główną wartę przy wejściu do koszar, zamykając bramę. Wzmocniono też kontrolę ruchu pieszego i kołowego przy bramie koszarowej. Na budynku wartowniczym, przylegającym do bramy, zatknięto czerwony sztandar.
Na dziedzińcu koszarowym panował ogromny ruch, żołnierze zbierali się w grupkach, politykowali i oceniali wypadki dzisiejszej nocy i dnia. Taka sama sytuacja panowała na izbach żołnierskich. Tymczasem kolega Pilaczyński zabrał się ze swoimi współpracownikami, i nowo odkomenderowanymi przez kolegę Kirchnera, do uruchomienia kuchni, aby każdy z żołnierzy otrzymał ciepłą strawę.
Jak już wspomniałem, był ostry nakaz, aby żaden z żołnierzy, udających się do miasta, nie był bez karabinu. Tę okoliczność razem z kolegą Bendlewiczem wykorzystaliśmy po to, ażeby zorganizować pewien zapas broni i amunicji poza koszarami, dla naszej organizacji. Postanowiliśmy panujący chaos jak najbardziej w tym celu wykorzystać.
Przystępując do dzieła, rozpoczęliśmy wędrówkę. Mianowicie wychodząc z koszar, byliśmy za każdym razem zaopatrzeni w karabin, pasy z nabojami i granaty ręczne. Uzbrojeni po zęby. Pozostawiając zdobycz w pokoju u kolegi Bendlewicza, który mieszkał w hotelu Basińskiego, i kursując w ten sposób kilkakrotnie do miasta w ciągu dnia i późnego wieczoru, nagromadziliśmy sporą ilość karabinów, pokaźną ilość amunicji, granatów i nawet jedną lornetkę polową. Część z tej zdobyczy oddaliśmy przedstawicielom „Sokoła”. Nasze postępowanie w tym ogólnie panującym rozgardiaszu nie zwróciło niczyjej uwagi, tym bardziej że zachowując zawsze ostrożność, zaopatrywaliśmy się każdorazowo w broń i amunicję w innym punkcie i u innego wydającego.
Jeszcze tego wieczoru dowiedzieliśmy się, że cesarz Wilhelm II abdykował. Szybka reakcja zadowolenia miała swoje odbicie w pocztówkach, które do nas dotarły. Jedna z pocztówek przedstawiała straganiarza z wózkiem, który mając kolekcję cylindrów na wieszaku ofiarowywał je przechodzącemu Kaiserowi ze słowami: „Mogę służyć cylindrem”. Druga pocztówka przedstawiała jego sześciu synów i zięcia. Kaiserowi, odliczającemu swoich synów, poddano te słowa: „Liczy swoich kochanych. Patrz on ma ich wszystkich siedmioro”. Była to aluzja, że przez prawie pięć lat wojny nie postradał nikogo ze swoich bliskich.
Wieść o abdykacji cesarza wywołała ogromną falę radości i z tego powodu odbyła się nazajutrz wielka zabawa.
Autor wspomnień: Stanisław Borowiński
Źródło: Wspomnienia Powstańców Wielkopolskich, red. L. Tokarski i J. Ziołek, Poznań 1970.