Stanisław Borowiński, Utworzenie pierwszego oddziału Powstańców wielkopolskich w garnizonie jarocińskim, cz. II
[46. pułk piechoty Graf Kirchbach w jarocińskich koszarach]
Jak już wspomniałem, budowę koszar w Jarocinie rozpoczęto na dwa lub trzy lata przed I wojną światową. Z chwilą wybuchu wojny koszary nie były jeszcze zupełnie wykończone, ale do surowych budynków skierowano I batalion rezerwowy 46. pułku piechoty, popularnie zwany Kaczmarek – Regiment, a to dlatego, że służyli w nim w przeważającej większości Polacy, przymusowo zakuci w mundur pruski, jako pruscy poddani. No i oczywiście było tam dużo naszych kochanych Kaczmarków, stąd nazwa jednostki.
W garnizonie jarocińskim były trzy kompanie, a czwarta znajdowała się we Wrześni. Stan ilościowy w garnizonie jarocińskim wynosił około 800 żołnierzy. 1. i 2. kompania były to kompanie rekruckie i uzupełniające rezerwy bojowe (Kanonenfutter), 3. kompania była kompanią rekonwalescentów (Genesungskompagnie). Do tej kompanii należeli ewidencyjnie wszyscy „odkomenderowani” pisarze, sanitariusze, rzemieślnicy, kucharze itp. Wśród odkomenderowanych do pełnienia różnych funkcji byli także Polacy, którzy przez cały okres toczącej się wojny utrzymali się w garnizonie jarocińskim jako niezbędni (unabkömmlich) albo zdolni tylko do służby garnizonowej (Garnisonsdienstverwändungsfähig in der Heimat).
Umiejętność wytrwania na wyżej wymienionych pozycjach przez Polaków była nie lada sztuką. Sztuki tej dokonali: starszy szeregowiec Ignacy Adamczewski, plutonowy Edmunt Bembnista, szeregowiec Jan Bendlewicz, kapral Stanisław Swornowski, kapral Stanisław Szymański, starszy szeregowiec Bernard Wierzchowski, starszy szeregowiec Maksymilian Błażejewski i plutonowy Bronisław Kirchner. W czasie swego pobytu w garnizonie jarocińskim nawiązali oni ścisły kontakt nie tylko towarzyski, ale też organizacyjny, ze społeczeństwem jarocińskim, biorąc czynny udział w istniejących towarzystwach, jak Towarzystwo Śpiewacze i inne.
Oni też byli promotorami pierwszego oddziału wojska polskiego w Jarocinie dnia 11 listopada 1918 r. Społeczeństwo i żołnierze znali swoich przywódców, zaś przywódcy byli pewni swego społeczeństwa. Wszyscy razem wyczekiwali czegoś, co miało nadejść, wyczuwano instynktownie, że państwo niemieckie chyli się ku upadkowi, że nadchodzi chwila oswobodzenia Polski i że zbliża się czas ukręcenia łba hydrze hakatystycznej.
Dnia 11 czerwca 1918 r. zostałem powołany do wojska, do Skwierzyny nad Wartą. Był to już jeden z ostatnich Nachschubów, albowiem wszyscy byliśmy z rocznika 1900, tak że dużo z nas, urodzonych w drugim półroczu, nie miało jeszcze 18 lat.
Ostatnią nadzieją Niemców byli uczniowie gimnazjalni, handlowcy, praktykanci wszelkiego autoramentu i adepci bankowi, w tym przeważająca część Polaków z Poznańskiego. Okres rekrucki w przyspieszonym tempie trwał zaledwie 6 tygodni i z przydatnych do służby w garnizonie staliśmy się przydatni do służby polowej. W końcu lipca na naszą przysięgę przybył – co było bardzo zastanawiające – sam pan generał Herhut von Rhoden. Cel jego przyjazdu ujawnił się zaraz po dokonanej przysiędze – my, Polacy, może w swej młodzieńczej naiwności, ale na pewno z pewnym odruchem narodowym, trzymaliśmy dwa palce lewej reki w dół do ziemi jako wyraz protestu – kiedy przemówił i zachęcał do wzmocnienia walącego się frontu przez ochotnicze zgłoszenie się na front. I o dziwo, jego apel nie odniósł żadnego skutku, albowiem z całej naszej kompanii rekruckiej nie wystąpił żaden ochotnik. Ogólna konsternacja była niemiłym dopełnieniem ceremonii i przerodziła się w nocne ćwiczenie alarmowe. Powyższy incydent był najlepszym dowodem postępującego rozkładu, jaki dokonywał się w państwie pruskim z powodu przeciągającej się wojny. Dezercje były nagminne, a nikt nie myślał, nawet Niemcy, aby wobec nadchodzącej katastrofy – klęski – jaka wisiała w powietrzu, umierać.
[Nastroje rewolucyjne w armii niemieckiej]
Powiew idei Rewolucji Październikowej i dokonanego rozbicia imperium rosyjskiego w 1917 r. nie tylko wzmocnił niezłomną wiarę w odrodzenie się państwa polskiego, ale niósł ze sobą powiew wyzwolenia innych narodów Europy oraz zmiany ustroju społecznego. Z początkiem sierpnia – w kilka dni po złożonej przysiędze – w wyniku wspomnianego incydentu całą naszą kompanię „rozparcelowano”, rozdzielając nas na różne jednostki wojskowe z pojedynczym przydziałem, a najwyżej we dwójkę. Mnie wraz z kolegą Władysławem Łuczakiem (bankowiec z Poznania) skierowano do Biedruska pod Poznaniem do 2. kompanii Warthelager – Lehrgang, z przydziałem funkcyjnym do kancelarii.
Tutaj stare wygi kancelaryjne nie bardzo łaskawym okiem spoglądali na nas, albowiem wiedzieli bardzo dobrze, że przysłano nas po to, ażeby ich zluzować. Muszę zaznaczyć, że Biedrusko było przejściowym poligonem dla rezerwy frontowej, składającej się w przeważającej części ze starych wiarusów, którzy już kilkakrotnie wyruszali na front lub przez dłuższy okres czasu tam przebywali. Nastrój i atmosfera wżród żołnierzy była przygnębiająca, albowiem na skutek ogólnej wewnętrznej sytuacji w Niemczech wzrastały tendencje antywojenne. Ciągłe i ilościowo narastające dezercje z transportu na front były świadectwem dokonującego się rozkładu moralnego w armii pruskiej.
Liczne wybryki towarzyszyły ogólnemu niezadowoleniu z przeciągającej się wojny i lichego wyżywienia. Zupę z suszonego warzywa nazywano Drahtverthausuppe. Owe krzyki, aczkolwiek na pozór niewinne, miały pewien wyraz groźby, zaś nam nowicjuszom, kiedy kładliśmy się pierwszej nocy spać, napędzały nie lada strachu, albowiem przypuszczaliśmy, iż są one niejako preludium do tańca wojennego, który za chwilę stare wygi frontowe wykonają na nas gołowąsych, obrońcach Vaterlandu. Pamiętam, że skuleni pod kocami oczekiwaliśmy w napięciu i przeszyci ciarkami strachu na dokonanie „chrztu”, w rodzaju „czarnej krowy”. Dopiero sąsiad z dolnego łóżka wyjaśnił nam, iż jest to wieczorna surma antywojenna.
(…)
Mój pobyt w Biedrusku trwał zaledwie cztery tygodnie, albowiem dzięki staraniom matki otrzymałem przeniesienie do baonu zapasowego w Jarocinie. W tym czasie ojciec przyjechał z frontu francuskiego na urlop, no i oczywiście też nie miał zamiaru wracać. Symulując chorobę, został przekazany do Szpitala Miejskiego w Jarocinie na oddział wojskowy i przetrwał tam – raczej przeleżał – aż do wybuchu powstania. Moje przeniesienie oraz choroba ojca były poparte przekupstwem odnośnych i wpływowych osobistości. Ogólne łapownictwo i korupcja szerzyły się, gdyż pieniądze, a przede wszystkim zaś żywność, były bardzo pożądane i mile widziane. Lekarz batalionu de Greck, bardzo surowy i słynny jako bezwzględny ekspedytor mięsa armatniego na front, był bardzo łasy na brzęczące podarki i chętnie przyjmował żywność. Ów lekarz nie był odosobniony i nie stanowił specjalnego wyjątku, albowiem sytuacja żywnościowa, szczególnie w dużych miastach, była bardzo ciężka, dlatego on i jemu podobni korzystali chętnie z takich okazji. Ponieważ moi rodzice, mając rzeźnictwo, byli dostawcami mięsa i wędlin dla tej jednostki wojskowej, a w czasie pobytu ojca na froncie matka podtrzymywała dostawę, możliwości w tej dziedzinie były bardzo duże i w znacznej mierze, nawet pośrednio, zaważyły na ratowanie niejednego żołnierza – rodaka od wysłania na front.
Znalazłszy się w swoim rodzinnym środowisku i wśród znajomych, otrzymałem przydział jako pisarz do 3. kompanii. Do moich obowiązków należało prowadzić ewidencję i podział służby wartowniczej. Zmiana wart odbywała się codziennie po 24 godzinach służby i jak wspomniałem, właśnie 3. kompania, składająca się z rekonwalescentów oraz żołnierzy niezdolnych do służby frontowej, miała za zadanie wystawianie wart oraz miała w swej ewidencji wszystkich odkomenderowanych do wszelkich funkcji, łącznie z ordynansami osobistymi oficerów. Nadwyżki pozostających żołnierzy były delegowane do robót, m.in. do gazowni. Dowódcą kompanii był Oberleutnant Hildebrecht, z zawodu nauczyciel. Szefem kompanii był Feldfebel Pfeiffer – podoficer zawodowy o bardzo groźnej minie, lecz równie przekupny jak jego przełożeni. W tejże 3. kompanii była, jak zresztą w całym batalionie, przeważająca część Polaków.
Poza normalnymi zajęciami jako pisarz miałem obowiązek codziennie wieczorem o godzinie osiemnastej stawić się do telefonu, który mieścił się w osobnym pokoju przy kantynie żołnierskiej, dla odbioru codziennych rozkazów, tzw. Befehlsausgabe, ze sztabu batalionu. Obowiązek ten ciążył na wszystkich jednostkach znajdujących się w koszarach, albowiem w całych koszarach był tylko jeden telefon.
Codzienne nasze spotkania były bardzo ożywione. W oczekiwaniu lub już po odebraniu rozkazu toczyła się zawsze ciekawa dyskusja o sytuacji wojennej i politycznej na świecie. Mój udział był skromny, gdyż w tym środowisku byłem najmłodszy, nie mając jeszcze ukończonych osiemnastu lat. Lecz tutaj dzięki starszym kolegom – znajomym z „cywila” i życia społecznego – Maksymilianowi Błażejewskiemu i Ignacemu Adamczewskiemu, z racji swych funkcji służbowych także przychodzącym na tę Befehlsausgabe, zostałem wciągnięty do współpracy z ruchem, z którego powstała jeszcze pod zaborem w garnizonie jarocińskim tajna organizacja wojskowa „Jedność”.
Tematem dyskusji były zawsze najświeższe wiadomości czerpane z lewicowych gazet „Vorwärts” i „Volkswacht”. Efekt tych rozmów był dla Niemców zawsze bardzo przygnębiający, zaś dla nas Polaków rozżarzały się iskry nadziei.
Już z końcem września, czy też początkiem października, wymienieni poprzednio koledzy przystąpili do tworzenia organizacji wojskowej na wypadek runięcia kolosa pruskiego, który chwiał się we wszystkich posadach. Praca ta oczywiście nie była łatwa, albowiem mimo niepowodzeń na frontach i niezadowolenia w kraju, Prusacy posiadali jeszcze dość siły, aby rozprawić się z „buntownikami” za zdradę stanu. Opracowano szczegółowe plany działania dla każdego członka tajnej organizacji wojskowej „Jedność”. Plany te uwzględniały możliwości oddziaływania każdego z nas z tytułu pełnionej funkcji.
[Powstanie organizacji konspiracyjnej „Jedność”]
Otóż koledzy Adamczewski i Szymański jako pisarze sądu wojskowego tendencyjnie przewlekali sprawy karne, albowiem wysłanie na front mogło nastąpić dopiero po wyroku. Kolega Błażejewski nie tylko swoją sugestywną postawą, ale na pewno z przyczyn sobie wiadomych, umiał na lekarza batalionowego tak wpłynąć, że badany żołnierz był uznany za niezdolnego do służby frontowej. Koledzy Wierzchowski i Bendlewicz, kanceliści batalionowi, mając dostęp do tajnych rozporządzeń, byli doskonale poinformowani o terminie i celu wysłania każdego transportu wojskowego na front. Poza tym znali dokładnie opracowane pogotowie obrony, tzw. Abwehrkommando, na wypadek rozruchów. Oczywiście, że opisane poczynania odnosiły się wyłącznie do żołnierzy-Polaków zakutych przymusowo w pruski mundur.
W samej 3. kompanii byli bardzo ruchliwi podoficerowie, koledzy Bembnista i Kirchner, którzy wraz ze mną uświadamiali żołnierzy-Polaków, wpajając im ducha narodowego i przekonując ich, że but pruski pęka w szwach, a nasze wyzwolenie się zbliża.
Napływające drogą oficjalną, czy też w formie publicznej tajemnicy, wiadomości ze wschodu o unieważnieniu przez Wielką Rewolucję Październikową traktatów rozbiorowych i uznaniu prawa Polski do państwowej niezawisłości napawały nas wszystkich otuchą i nadzieją, że nadchodzi kres zaboru. O królestwie, jakie proklamowali cesarze Niemiec i Austrii dwa lata wcześniej, 5 listopada 1916 r., oczywiście w ścisłej zależności od państw centralnych, nikt z postępowych działaczy nie chciał słyszeć.
Celem rozszerzenia działalności wśród żołnierzy-Polaków razem z kolegą Bembnistą fabrykowaliśmy przepustki urlopowe (do których miałem jako kancelista dostęp), odbijając podpis dowódcy kompanii i pieczątkę służbową na hektograficznej płycie woskowej. Przedsięwzięcie bardzo ryzykowne, lecz czego się nie robiło, aby jak najbardziej osłabić dyscyplinę wojskową. Owe przepustki były fabrykowane tylko na niedzielę, nie podlegając ścisłej kontroli, i wyłącznie dla wybranych i godnych zaufania kolegów, pochodzących z okolicznych miasteczek czy też wsi garnizonu jarocińskiego. Podczas niedzielnego pobytu w swoim środowisku prowadzili oni propagandę uświadamiającą o sytuacji politycznej, o nastroju w wojsku, i zawierali kontakty z działaczami polskich organizacji społecznych.
Wśród działaczy jarocińskich również wrzała praca organizacyjno-konspiracyjna, a dotychczasowe luźne kontakty nabierały cech zdecydowanego przygotowywania się w ramach ściśle ujętych form, gwarantujących sprostanie obowiązkom objęcia władzy wojskowej i cywilnej.W gronie wymienionych działaczy-żołnierzy powstała przeto myśl zorganizowania tajnego oddziału wojskowego, który by w decydującej chwili objął komendę wojskową i zorganizował milicję obywatelską. W związku z tym zwołano poufne zebranie, na którym byli obecni poza już uprzednio wymienionymi przedstawiciele „Sokoła” – Piotr Sebel i Józef Dąbrowski. Skauting był reprezentowany przez moją osobę.
Po zaznajomieniu z celem narady, która odbyła się w mieszkaniu kolegi Szymańskiego przy ul. Wrocławskiej 28, postanowiono zorganizować wspomnianą tajną organizację wojskową pod nazwą „Jedność”, którą to nazwę zaproponował kolega Bendlewicz. Poza tym postanowiono, że kolega Adamczewski opracuje statut organizacji i tekst roty.
Tutaj muszę jeszcze nadmienić, że pełniący funkcje żołnierze „odkomenderowani”, jak koledzy Bendlewicz, Błażejewski, Szymański, Wierzchowski, ja oraz inni, mieszkali za zezwoleniem poza koszarami.
Termin zebrania konstytucyjnego wyznaczono na dzień 8 listopada 1918 r. Tymczasem wypadki, które następowały na arenie międzynarodowej i na teatrach wojny, zwiastowały, że blisko jest nieuchronna klęska zaborcy. Dlatego w perspektywie tego, co miało nastąpić,wszelka działalność poszczególnych członków organizacji i mężów zaufania ożywiła się, a wszystkie dążenia szły w tym kierunku, ażeby w decydującym momencie każdy na wyznaczonym posterunku i stanowisku funkcyjnym sprostał obowiązkom.
Nadszedł dzień 8 listopada 1918 r. Był to wieczór typowo jesienny, mglisty, a konspiratorzy, Polacy w pruskich mundurach, poczęli schodzić się do pokoju sublokatorskiego kolegi Szymańskiego, zachowujące wszelkie środki ostrożności, albowiem w razie „wpadki” groziła wszystkim uczestnikom bez wątpienia kara śmierci.
Dla pełnego bezpieczeństwa nadano temu zebraniu charakter schadzki koleżeńskiej, z omówieniem ewentualnego przygotowania się do samoobrony, przeciwdziałania prądom rewolucyjnym i szkodliwej agitacji wywrotowej oraz konieczności utrzymania spokoju wśród żołnierzy i ludności cywilnej na wypadek zaburzeń. Dzisiaj można stwierdzić, że wyżej wymienione założenie, aczkolwiek miło brzmiące, z całą pewnością nasunęłyby każdemu hakatyście właściwy cel zebrania. Po stwierdzeniu obecności wszystkich członków kolega Adamczewski, po odczytaniu statutu, który przytoczę poniżej, złożył jako pierwszy przysięgę na godło Białego Orła, krzyż i bagnet, powtarzając słowa roty, wymówione szeptem przez kolegę Bendlewicza. Z kolei kolega Adamczewski przystąpił do zaprzysiężenia wszystkich obecnych. Po dokonaniu formalności zaprzysiężenia przystąpiono do wyboru Zarządu i Rady, które to czynności ujęto protokołem o następującym brzmieniu:
„JEDNOŚĆ”
1. Organizacją kieruje Zarząd, składający się z trzech członków, wybranych większością głosów.
2. Zarządowi do pomocy przydaje się czterech członków, którzy razem z Zarządem stanowią Radę. Rada decyduje w ważnych wypadkach i postanowieniach.
3. Każdy członek składa przy wstąpieniu do organizacji przysięgę, że będzie wierny i posłuszny rządowi prawowitemu i rozkazom dowódców, że wiadomości organizacji zachowa w tajemnicy oraz że wedle sił i możności starać się będzie pracować w kierunku przez organizację wytkniętym. Zaprzysiężenie odbywa się w obecności najmniej dwóch członków.
4. Kandydat na członka powinien być polecony przez członka zaprzysiężonego. O przyjęciu rozstrzyga głosowanie. Jeżeli trzech członków zaprzysiężonych sprzeciwiałoby się przyjęciu kandydata, natenczas kandydat przyjęty być nie może.
5. Każdy członek zobowiązuje się wiernie służyć Ojczyźnie i w danej chwili stawić się do dyspozycji.
6. Obowiązkiem dalszym każdego członka jest dążyć do utrzymania się w kraju na wypadek, gdyby zechciano Polaków wysłać na zachód.
7. Czynność aktywna w razie potrzeby.
8. Wzajemne wspomaganie się.
9. Wystąpienie z organizacji nie zwalnia z zachowania tajemnicy co do organizacji i jej celów. Dotrzymanie tajemnicy obowiązuje wobec całego świata stojącego poza organizacją.
10. Zdrajców karać będzie sąd wybrany w tajnym głosowaniu spośród Rady.
11. Hasłem organizacji jest „Jedność”.
12. Zarząd powinien komunikować się z R.N. i informować się u niej.
Jarocin, dnia 8 listopada 1918r.
Podpisy:
Ignacy Adamczewski M. Błażejewski
Stanisław Szymański Jan Bendlewicz
Edmund Bembnista Bernard Wierzchowski
Piotr Sebel jako przedstawiciel „Sokoła”
Do Zarządu wybrano: Adamczewskiego jako prezesa, Bendlewicza i Błażejewskiego. Do Rady zostali wybrani: Bembnista, Szymański, Swornowski i Wierzchowski. Mnie zaś jako przedstawicielowi skautingu polecono utrzymać kontakt ze wszystkimi skautami pozostającymi poza służbą wojskową i przysposobić ich w charakterze gońców lub przewodników w terenie dla potrzeb organizacji. Przebieg zebrania oraz cała uroczystość zaprzysiężenia wywarła na wszystkich obecnych bardzo silne wrażenie, a wracając dzisiaj myślą do owych chwil dopiero docenia się powagę i godność patriotycznego zrywu o wolną ojczyznę, Polskę.
W trakcie dalszej rozmowy, dotyczącej spraw organizacyjnych, kolega Wierzchowski zakomunikował, że w koszarach kotłuje się, otrzymał bowiem wiadomość, że stare wygi frontowe i żołnierze przygotowani do następnego transportu grupują się potajemnie i że możemy spodziewać się zamieszek w koszarach. Mówi się o rewolucji, która lada chwila może wybuchnąć i że rzekomo utworzono już potajemnie radę żołnierską.
Autor wspomnień: Stanisław Borowiński
Źródło: Wspomnienia Powstańców Wielkopolskich, red. L. Tokarski i J. Ziołek, Poznań 1970.