Jarocin

Portal historyczny

Stanisław Borowiński, Utworzenie pierwszego oddziału Powstańców wielkopolskich w garnizonie jarocińskim, cz. I

Przystępując do opisu mego uczestnictwa w Powstaniu Wielkopolskim, jestem trochę zakłopotany. Nie wiem bowiem czy ze względu na odległość czasu – pół wieku – będę w stanie przypomnieć sobie wszystkie fakty, przebieg wydarzeń; czy opis faktów, wyłaniających się z mroków pamięci, pozwoli określić dokładnie czas, miejsce i ludzi: czy strzępy zapisanych gdzieś wspomnień o towarzyszach walki ułożą się w trochę wyblakły, ale wyraźny, obraz; a może niektóre fakty będą mniej dokładnie podkreślone i sam ich opis nie będzie tak dobitnie dokonany, jak w rzeczywistości na to zasługują.

Co gorsze, dużo pamiątek i dokumentów o historycznym znaczeniu zaginęło w okresie, gdy uczestniczyłem jako oficer łącznikowy w 3. batalionie rezerwowym brygady morskiej w kampanii wrześniowej 1939 r. i podczas okupacji.

Jeśli dopiero dzisiaj zabieram się do skreślenia wspomnień o moim uczestnictwie w Powstaniu Wielkopolskim, wypada mi zaznaczyć, że czynię to zachęcony wielkim konkursem, ogłoszonym w „Głosie Wielkopolskim”. Dotychczasowe moje milczenie wynikało stąd, że wszystko co robiło się w konspiracji pod zaborem i podczas powstania, było najzupełniej naturalnym spełnieniem zwykłego obowiązku. 

Nikt z powstańców wielkopolskich nie wyczekiwał wówczas nagrody, bo myślą i wyczuciem narodowym czuli oni powiew zbliżającej się wolności i dlatego garnęli się w szeregi tajnej organizacji, chcąc brać udział w zrzuceniu jarzma zaborczego.

Najpierw pragnę wspomnieć, jak kształtowało się życie ludności polskiej w mocno zgermanizowanym Jarocinie, który ze względu na swój charakter miasta powiatowego  i ważnego węzła kolejowego był opanowany przez pruską kastę urzędniczą. 

Wobec silnego naporu niemczyzny ludność polska grupowała się w takich organizacjach społecznych, jak „Sokół”, Klub Sportowy „Victoria”, Towarzystwo Kupców, Towarzystwo Młodzieży Kupieckiej, Towarzystwo Przemysłowców, cechy (według zawodów, z tym że cechy młynarzy, piekarzy i rzeźnicki występowały pod jednym sztandarem, skupiając także Niemców-rzemieślników, którzy byli jednak w mniejszości). Bardzo czynne było Towarzystwo Czytelni Ludowych, którego biblioteka znajdowała się w Domu Katolickim przy ul. Św. Ducha. Z organizacji kościelnych bardzo żywe w swej działalności były wszystkie bractwa, Katolickie Towarzystwo Robotników, Katolickie Towarzystwo Młodzieży oraz Koło Śpiewacze. 

[Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”]

Poza ćwiczeniami gimnastycznymi, które reprezentowano na zlotach „Sokoła”, wystawiano w okresie zimy narodowe sztuki teatralne. Oczywiście wszystkie zamierzone przedstawienia teatralne musiały przejść przez cenzurę policyjną, a poza tym w charakterze obserwatora występował każdorazowo żandarm lub policjant miejski. Oni wszyscy, z małymi wyjątkami, aczkolwiek z tym się nie zdradzali, znali język polski.

Przedstawienie teatralne urządzały wszystkie organizacje społeczne, zaś latem odbywały się „majówki” czyli letnie zabawy. Frekwencja na wspomnianych imprezach była zawsze bardzo duża, albowiem nikt z rodaków nie szczędził fenigów czy marek na zasilenie kas poszczególnych organizacji. Składki członkowskie były bardzo niskie, a innych dochodów czy dotacji żadna organizacja nie miała i nie otrzymywała.

Uzyskanie zezwolenia na przedstawienie teatralne było zawsze bardzo utrudnione i dlatego często używano różnych forteli dla zmylenia czujności władz zaborczych. Imprezy te odbywały się przeważnie na Sali Domu Św. Józefa, która miała scenę. W tymże samym gmachu mieściła się biblioteka Towarzystwa Czytelni Ludowych. Poza tym urządzano także przedstawienie na sali hotelu „Willi Heene” (dawniej Oschiński) w rynku, i to wtedy, gdy były one połączone z zabawą towarzyską i bufetem. 

Majówki odbywały się tylko w ogrodzie Józefa (później Edmunda) Stanisza w Tumidaju, albowiem „Schützenhaus” i Lustgarten „Lippe”, położone przy szosie Jarocin – Koźmin, były dostępne tylko dla Niemców.

Przypominam sobie, że krótko przed I wojną światową odmówiono Towarzystwu „Sokół” zezwolenia na urządzenie pochodu i pokazu ćwiczeń gimnastycznych w Tumidaju. Zezwolono tylko na pokaz gimnastyczny. Tu trzeba jeszcze wspomnieć, że każdorazową zabawę letnią rozpoczynano pochodem, z uroczystym wyprowadzeniem sztandaru organizacyjnego z siedziby danego towarzystwa lub prezesa, i przy dźwiękach orkiestry udawano się do ogrodu rozrywkowego w Tumidaju. Te pochody były zawsze potężnymi manifestacjami narodowymi i dawały świadectwo, że naród polski, mimo ucisku, żyje. Powrót odbywał się o zmierzchu, o ściśle oznaczonej godzinie, zgodnie z zezwoleniem władz policyjnych, no i oczywiście zawsze w asyście żandarma lub policjanta. Wieczorem powrotne pochody były wspaniale iluminowane różnokolorowymi lampionami, bengalskimi ogniami i rakietami. Były to jedyne okazje i momenty, w których to można było legalnie demonstrować swoje prawdziwe oblicze narodowe.

Jak już wspomniałem powyżej, Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, nie otrzymawszy – był to bodaj 1912 lub 1913 r. – zezwolenia na pochód, urządziło pokaz gimnastyczny w podwórzu majątku „Probostwo” przy ul. Św. Ducha. Ówczesnym dzierżawcą majątku był Józef Walendowski. Organizując pokaz w podwórzu folwarcznym, „wykiwano” niejako władze, gdyż nie udzielając zezwolenia na odbycie go w Tumidaju, liczyły one, że pokaz się nie odbędzie w ogóle z powodu braku odpowiedniego placu. „Sokół” szczycił się takimi działaczami, jak Biedaszkiewicz, bracia Rasińscy, dr Celestyn Rydlewski, Wiktor Biskupski – prowadził sekcję cyklistów – i inni. Z pań były bardzo aktywne siostry Biskupskie, siostry Władka i Mycha Adamkiewiczówny, siostry Władka i Kazimiera Jankowskie, i jeszcze inne, których imion i nazwisk nie pamiętam.

[Skauting w Jarocinie]

Skauting jarociński został założony w 1912 r. , a inicjatorami jego byli Kazimierz Szadkowski i Wiktor Szkudliński. Oczywiście, w początkowym okresie działalność drużyny była zakapturzona. Ćwiczenia odbywały się bardzo regularnie, dwa razy w tygodniu, i to po godzinach pracy. Członkami drużyny byli bowiem uczniowie kupieccy, rzemieślnicy (fryzjerzy, krawcy, malarze, stolarze, szewcy i zegarmistrze) oraz zakonspirowana młodzież gimnazjalna, której w razie ujawnienia groziło wydalenie ze szkoły.

Drużyna skautowska cieszyła się niebywałym wzięciem i w krótkim czasie rozrosła się bardzo poważnie. Największą atrakcją były wycieczki krajoznawcze, obozy i podchody. Pierwszymi członkami drużyny skautowskiej byli druhowie: Antoni Frankiewicz, Marian Łukaszewski, bracia Józef i Bronisław Ambrożkiewiczowie, Władysław Szymkowiak, Józef Karolczak, Zygmunt Kasprzak i inni.

Wybuch I wojny światowej wyrwał z szeregów organizacji społecznych wszystkich zdolnych do służby wojskowej członków, przymusowo wcielonych do armii pruskiej jako pruskich poddanych.  

Zdawało się wówczas, że wszelkie życie polskich organizacji zastygnie i że nikomu nie będzie starczało czasu i sił na pracę społeczną, tym bardziej że w owym okresie wzmożono ucisk germanizacyjny, zaostrzono również cenzurę i kontrolę. Było to bodaj w 1917 r., kiedy każdy obywatel począwszy od szesnastego roku życia musiał posiadać Ausweis z fotografią i numerem bieżącym, umieszczonym nad nią. Jednym słowem, było to coś w rodzaju kartoteki policyjnej. Nie wiem czy gdzie indziej to również praktykowano, lecz na pewno było to w Poznańskiem. Jeździła wówczas specjalna ekipa wojskowa i przy udziale władz miejskich sporządzano każdemu taki dokument. Odbywało się to w ówczesnym Vereinshausie.  

Obawy okazały się jednak płonne, albowiem stało się inaczej. Wszyscy starsi działacze, którzy nie podlegali obowiązkowi służby wojskowej, ze zdwojoną energią i entuzjazmem kontynuowali swą pracę społeczną. Silna była wiara, że koniec tej wojny da nam – Polakom – wyzwolenie narodowe i że powstanie wolne i niepodległe państwo polskie.

Nie ustawali w pracy w Towarzystwie kupców: Franciszek Basiński, Sykstus Donaj, Stefan Zapłata, Tomasz Jachowski. W Towarzystwie Młodzieży Kupieckiej byli bardzo czynni bracia Józef i Stanisław Karolczakowie, Mieczysław Przybylski i inni. Towarzystwo Przemysłowców prowadził zasłużony działacz Mazurek. Cech rzeźnicki pod kierunkiem Władysława Fiedlera i przy współpracy Józefa Jasińskiego, Wincentego Borowińskiego, Wolińskiego i i Wabińskiego podtrzymywał tradycję swej działalności. Cech piekarski reprezentował godnie Stasiński, Biskupski, senior Krupiński, a młynarski – Krukowski i Czarczyński. Lecz z czasem i te szeregi się przerzedziły, bo im dłużej wojna trwała, tym więcej było potrzeba materiału na Kannonenfutter i tym samym skala rozpiętości wieku poborowych rozciągała się w miarę potrzeb. Warto jeszcze wspomnieć, że cech krawiecki z Kaniewskim, Kasprzakiem i Krukowskim oraz cech szewski z Ludwiczakiem, Kazimierzem Jankowskim i innymi, nie ustępowały wyżej wymienionym w pracy społecznej.

Organizacje kościelne pod przewodnictwem ks. Ignacego Niedźwiedzińskiego i ks. Stanisława Kasprzaka, którzy również brali żywy udział w pracy świeckich organizacji, były na tyle czynne, na ile poszczególnym członkom pozwalały obowiązki zawodowe i ogólne warunki wojenne.

Skauting (harcerstwo) wraz z „Sokołem” utracił najwięcej swoich członków, albowiem w obu organizacjach skupiało się najwięcej młodzieży podlegającej poborowi.

Skauting jako organizacja młodzieżowa nie zaniechał jednak również swej pracy pod kierunkiem druha Kazimierza Szadkowskiego. Harcówka mieściła się wówczas w kantorze za jego sklepem drogeryjnym przy ul. Krakowskiej. Ze względu na zaostrzenie i ograniczenie swobodnego organizowania się pracę harcerską prowadzono konspiracyjnie. W związku z tym na schadzki, gawędy, harcerze schodzili się pojedynczo, a najwyżej we dwójkę, a do harcówki wpuszczano na umówiony sygnał.

Z końcem 1916 r. opiekunem drużyny został ks. Kasprzak, który miał do pomocy druha Dybowskiego. Ów druh Dybowski – chyba takie było jego nazwisko, gdyż dobrze nie pamiętam – był na robotach przymusowych w Jarocinie i pochodził z Kongresówki. Harcówkę mieliśmy wówczas w podwórzu w dość przyzwoitej szopie u ob. Radowicza przy ul. Św. Ducha. W tym czasie współpracował też z nami druh Tadeusz Herman, pochodzący z Poznania, a który był żołnierzem w batalionie rezerwowym 46. pułku piechoty pruskiej, i na ile mu czas pozwalał udzielał się w harcerstwie.

Członkami drużyny harcerskiej byli druhowie: bracia Stanisław, Marian i Władysław Chwieralscy, bracia Władysław i Mieczysław Szymkowiakowie, bracia Józef i Stanisław Karolczakowie, bracia Przybylscy, Stanisław Przybylski, bracia Józef i Bronisław Ambrożkiewiczowie, Kazimierz Chwaliński, Wieruszewski, Stefan Mikuła, Maksymilian Cichowski, Kazimierz Freier, Stanisław Borowiński i inni. Tutaj należy podkreślić, że wymienieni i inni utrzymywali ciągłość pracy harcerskiej, pomimo delegalizacji organizacji w 1917 r. Nastąpiło to po ostatnim zlocie harcerskim w Zielone Świątki, pod Krzesinami koło Poznania. Był to zlot Chorągwi Poznańskiej. Od tego momentu spotęgowała się praca konspiracyjna.

Dla zmylenia czujności władz pruskich, bezpieczeństwa i utrzymania pozoru w okresie legalności harcerze nosili jako nakrycie na głowę kapelusze z zadartą prawą stroną ronda, wzorowane na kapeluszach noszonych przez pruskie wojska w koloniach afrykańskich. Poza miastem natomiast przywdzieliśmy nasze rogatywki z orłem polskim, rozwijając równocześnie flagę o barwach narodowych. Innym godłem były proporce zastępowe.

Społeczeństwo jarocińskie  z wyraźną sympatią odnosiło się do skautingu. Dowody sympatii i pomocy doznawaliśmy ze strony małżeństwa Anieli i Zbigniewa Gorzeńskich-Ostroróg w Tarcach. Częste wycieczki i obozy urządzano właśnie w Tarcach, gdzie bez trudu znalazło się miejsce, kwatera nocna i pożywienie.

Braterski kontakt utrzymywano z sąsiednimi drużynami z Ostrowa, Koźmina i Środy, biorąc udział we wzajemnie urządzanych imprezach. Głęboko w pamięci utkwiła mi urządzona przez drużynę średzką uroczystość żałobna z powodu zgonu w listopadzie 1916 r. Henryka Sienkiewicza, który był jej patronem.

Dzisiaj, z perspektywy czasu, należy podkreślić panujący wówczas hart ducha i woli służenia sprawie polskiej, albowiem jak wiadomo młodzież ucząca się zawodu w handlu i rzemiośle była na co dzień zatrudniona od wczesnych godzin rannych do późnych godzin wieczornych, a w niedzielę również do godziny czternastej. Mimo to każdemu starczało czasu na pracę społeczną.

W setną rocznicę śmierci naczelnika Tadeusza Kościuszki harcerze wraz z młodzieżą katolicką wystawili sztukę teatralną Kościuszko w Petersburgu (autor w roli Kościuszki). Jako drugi punkt programu przedstawiono jednoaktówkę Polska już wolna, nawiasem mówiąc, bez zezwolenia. No i oczywiście z tego tytułu nasz opiekun, ks. Kasprzak, miał dużo kłopotu.  

 Na tym przedstawieniu z ramienia władz pruskich występowali: wachmistrz żandarmerii Wincenty Reisner oraz policjant miejski Hoffman, i zdaje się, że tylko Reisnera, który ubrany w mundur pruskiego żandarma czuł się zawsze Polakiem, potraktowano łagodnie ustnym upomnieniem. Może było to wynikiem nadchodzących przemian, które wisiały w powietrzu, albowiem dochodziły już do nas wieści o utworzeniu w Warszawie Polskiej Rady regencyjnej, i o sprawie polskiej mówiło się wśród swoich głośno. Z zachodu nadchodziły też bardzo pocieszające wiadomości. Żołnierze – Polacy przyjeżdżający na urlop – opowiadali o ciężkich walkach pod Verdun, o ogólnych niepowodzeniach wojsk niemieckich na froncie zachodnim, o nastrojach antywojennych. Dezercje stały się nagminne, żołnierze nie wracali z urlopów, były wypadki samookaleczenia się itd. Ze strony francuskiej   rzucano ulotki o treści nawołującej do dezercji i z zapewnieniem dobrego traktowania i osobnych obozów dla jeńców-Polaków.

Jak głęboko tkwiła w ludziach wiara w odrodzenie Polski jeszcze zanim wybuchła I wojna światowa, świadczy następujący, aczkolwiek drobny fakt: Kiedy rozpoczęto budowę – bodajże w 1912 r. – koszar wojskowych w Jarocinie, przy szosie wiodącej do Pleszewa, przed Tumidajem, to pamiętam, że przechodząc w gronie znajomych obywateli koło terenu budowy ojciec wypowiedział następujące zdanie: „Ciekawe dla jakiego wojska buduje się te koszary?”. Oczywiście, że w tym wypadku miał na myśli przyszłe wojsko polskie.

[Szkolnictwo i germanizacja]

Należy też wspomnieć coś niecoś o szkolnictwie, które w byłym zaborze pruskim całkiem wyeliminowano język polski. Bracia-rodacy w zaborach austriackim i rosyjskim byli pod tym względem w lepszej sytuacji, albowiem u nas w latach 1871-1874 usunięto język polski z administracji i szkół, pozostawiając go tylko do nauczania religii. Później zarządzono całkowite wyrugowanie języka polskiego ze szkół, robiono to, aby pozbawić Polaków ich odrębności narodowej. Słynny na cały świat strajk szkolny we Wrześni obudził odruch oporu przeciw pruskiemu bezprawiu.

Szkoły polskiej w Jarocinie w okresie zaboru nie było żadnej. We wszystkich szkołach obowiązywał język niemiecki i to od czasu Kulturkampfu z ery bismarckowskiego szowinizmu, kiedy to „Żelazny Kanclerz” – tak bowiem go nazywano – ogniem i mieczem chciał wytępić język polski w myśl swego słynnego Ausrotten.

I udało im się z całą pruską brutalnością ze szkół uczynić bastiony germanizacyjne. W katolickiej szkole powszechnej (Katholiche Volksschule) byli nauczyciele narodowości polskiej i w domu – nieoficjalnie – używali języka polskiego, jednak w szkole musieli uczyć po niemiecku. Nie zaprzedali swej narodowości nauczyciele Szadkowski, Urbański, Rankowski, Kuligowski.

Wszystkie rocznice wojny prusko-francuskiej 1870/71 były zawsze obchodzone bardzo uroczyście, szczególnie Sedanfest (2 września), albowiem w magistracie pracował niejaki Müller, popularnie po polsku zwany „kamelarzem”, a faktycznie pełniący funkcję zarządzającego miejską gospodarką finansową. Był on uczestnikiem wojny francusko-pruskiej i z okazji tego święta występował w szkołach ze wspomnieniami, w uroczystym stroju surdutowym i z odznaczeniami. Jego postać była bardzo popularna, albowiem był bardzo wysoki i nosił dość długą, mocno wypielęgnowaną, białą brodę. Jedno z jego opowiadań o silnym mrozie w zimie 1870/71 r. utkwiło mi mocno w pamięci, lecz z uwagi na grę słów pointa tego opowiadania nie da się przetłumaczyć na język polski. Jedno jest pewne, że wymieniony lapsus linguae spowodował kupę śmiechu, no i oczywiście samo mimowolne potknięcie kursowało długo jako dowcip.

Ewangelische Volksschule (szkoła ewangelicka) była tylko dla ewangelików, a jej kierownikiem był Hauptlehrer Dolling.

Hühere Knaben – und Mädchenschule (gimnazjum realne) stosowała bardzo ostry rygor i zakaz używania języka polskiego nawet na dziedzińcu szkolnym. Dyrektorami w okresie mego uczęszczania do gimnazjum jarocińskiego byli: w 1910 r. – Born, w 1913 r. – Mittag, w 1914 r. – Hüttenheim, który przejął kierownictwo gimnazjum po powołaniu Mittaga do wojska. Poza tym cały zespół profesorski składał się z samych Niemców i Niemek, w większej części pochodzenia nadreńskiego, z wyjątkiem nauczycielki języka francuskiego (Glock), która była pochodzenia polskiego.  

Przeinaczanie wymową niemiecką nazwisk polskich i nieuznawanie żeńskiej odmiany „ska” było na porządku dziennym. Operowanie epitetem polnisches Schwein i polnische Wirtschaft było bardzo częste. No i oczywiście na mowę polską mówiono sprech nicht elektrisch. Trzeba podkreślić, że my – uczniowie – nie zostawaliśmy Niemcom dłużni, lecz robiliśmy to w taki sposób, aby nie narazić się na dotkliwe represje.

Ponieważ w żadnej z wymienionych szkół nie uczono języka polskiego zgodnie z Bismarckowską Unterdrückungspolitik i hasłem Ausrotten, ciężar i obowiązek nauczania dzieci języka ojczystego w słowie i piśmie przejęli rodzice, rzadko bowiem w którym z domów polskich nie było elementarza polskiego i polskiej gazety („Dziennika Poznańskiego”, „Kuriera Poznańskiego”, „Orędownika Wielkopolskiego”, „Przewodnika Katolickiego” i innych). Poza zadaniami szkolnymi z niemieckiego musieliśmy w domu przepisywać artykuły z polskich gazet i uczyć się gramatyki z elementarza oraz poprawnego czytania.

Jeśli w pierwszej części moich wspomnień rozpisałem się dość szeroko o stosunkach narodowościowych i społeczno – politycznych panujących w zaborze pruskim w okresie poprzedzającym Powstanie Wielkopolskie, to uczyniłem tak tylko dlatego, aby scharakteryzować ciężką sytuację ludności polskiej, która mimo to kultywowała ducha polskości w myśl dewizy: „Pamiętaj, że jesteś Polakiem”. To memento przewodziło też bardzo mocno naszej emigracji zarobkowej, która ze względu na słabe możliwości zatrudnienia szukała roboty w Westfalii, w Berlinie itd.

Im wszystkim oraz starszemu społeczeństwu i moim rodzicom poświęcam wspomnienia opiewające Powstanie Wielkopolskie, za ich olbrzymie, a tak często w przeszłości niedocenione, zasługi koło budzenia i podtrzymywania ducha narodowego. Nam, jeszcze żyjącym wychowankom i młodszemu pokoleniu, o tych zasługach nie wolno nigdy zapomnieć.

Autor wspomnień: Stanisław Borowiński

Źródło: Wspomnienia Powstańców Wielkopolskich, red. L. Tokarski i J. Ziołek, Poznań 1970.

Twórca projektu Twórca
Partnerzy
Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin
Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin

Kategorie tematyczne