Jan Dominiczak – Posterunkowy Polskiej Policji Państwowej
Jan Dominiczak urodził się 6 grudnia 1902 r. w Sadowcach (gm. Mogilno, dawniej woj. poznańskie, obecnie woj. kujawsko-pomorskie) jako syn Andrzeja i Marianny z Wojciechowskich, w rodzinie rolniczej.
Jako bardzo młody, bo zaledwie 18-letni mężczyzna, po raz pierwszy zetknął się z trudami i okrucieństwami wojny, biorąc udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r.
Po demobilizacji Jan postanowił pozostać w mundurze. Zmienił tylko jego barwy, z wojskowego na policyjny. Zgłosił swą gotowość do stania na straży ładu i porządku publicznego w nowo powstałej formacji. Został przyjęty w szeregi Polskiej Policji Państwowej okręgu XI (poznańskiego). Trafił na posterunek Policji w Pleszewie. Dnia 5 stycznia 1933 r. rozkazem Komendanta Wojewódzkiego Policji Okręgu nr XI został przeniesiony do Komendy Powiatowej Policji Państwowej w Jarocinie (od 1933 r. Pleszew został przydzielony administracyjnie w granice powiatu jarocińskiego, a posterunek w Pleszewie zaczął podlegać Komendzie Powiatowej Policji Państwowej w Jarocinie). Posterunek mieścił się w ratuszu.
Tam jednym z jego współpracowników był Franciszek Miliński (zwany przez kolegów „Puniunio”), ojciec trzech pięknych córek. W jednej z nich, Annie, zakochał się Jan Dominiczak. W 1932 r. młodzi stanęli na ślubnym kobiercu. (Także pozostałe siostry Anny wyszły za mąż za policjantów. Żaden z funkcjonariuszy, w tym Franciszek Miliński, nie przeżyją wojny). Młodzi zamieszkali w Pleszewie przy ulicy Batorego 27 (budynek ten stoi tam do dnia dzisiejszego).
Patrząc na ślubną fotografię Jana i Anny Dominiczaków, widać na niej szczęśliwych małżonków. Wysoki, przystojny pan młody w policyjnym mundurze. Niestety to szczęście trwało tylko siedem lat. Wtedy, w 1932 r., nikt nie przypuszczał, że za ten granatowy mundur przyjdzie Janowi zapłacić tak ogromną cenę – własne życie.
W 1934 r. na świat przyszła córka Jana – Wiesława, a dwa lata później syn – Zenon. We wspomnieniach córki Jan pozostał jako przystojny, ciepły, oddany rodzinie mąż i ojciec. Pani Wiesława pamięta, że ojciec był bardzo lubiany przez inne dzieci. Miał on dobre podejście także do zwierząt. Jak mówi jego syn, Zenon Dominiczak: Po służbie na posterunku zawsze wracał do domu w towarzystwie sfory psów z całej ulicy, miał też służbowego wilczura.
Przez kilka lat Jan Dominiczak był przewodnikiem psa służbowego – owczarka niemieckiego, który wabił się Rolf. Pies uwielbiał swojego pana. Funkcjonariusz dbał także o swoją sprawność fizyczną, był mężczyzną wysportowanym i często reprezentował Komendę Powiatową Policji Państwowej w Jarocinie w różnego rodzaju policyjnych zawodach sportowych, m.in. w pięcioboju policyjnym. Był członkiem Policyjnego Klubu Sportowego w Jarocinie. Jeszcze w 1939 r. startował w zawodach zorganizowanych dla policjantów KP PP w Jarocinie. Zajął w nich 13. miejsce.
W 1938 r. Jan Dominiczak odznaczony został brązowym medalem za długoletnią służbę. I pewnie pełniłby ją przez kilka kolejnych lat, gdyby nie wojna.
Nadszedł wrzesień 1939 r. W Pleszewie, tak jak w całym kraju, zarządzono ewakuację mundurowych, którzy jako odprawę otrzymali trzykrotną pensję. Policjanci z posterunku w Pleszewie ewakuowali się wraz z całymi rodzinami na wschód. Jan na rowerze, obok na wozie jego żona i dzieci. Dnia 3 września policjanci otrzymali rozkaz, by pozostawić swoich bliskich i jak najprędzej udać się do Warszawy, aby bronić stolicy. To właśnie wtedy, w Choczu, Anna Dominiczak ostatni raz całowała męża na pożegnanie, wierząc w jego szybki powrót. Przezorny ojciec, żegnając się z córką i synem, zawiesił na ich szyjach swoiste identyfikatory. W obawie, że podczas nalotów towarzyszących ewakuującym się rodzinom, może dojść do zagubienia się dzieci, własnoręcznie wypisał na niewielkich kartkach ich dane. Karteczki te podczas pożegnania zawiesił za pomocą pasków z rzemienia swoim dzieciom na szyjach. Były one dla nich przez wiele lat jedną z nielicznych pamiątek po ojcu.
Jan Dominiczak ewakuował się wraz z sześcioma innymi policjantami i dwoma pomocnikami policji. Pomocnicy, którzy wrócili do Pleszewa, opowiedzieli najbliższym funkcjonariuszy, jak wyglądała ich dalsza droga. Z ich relacji wynika, że zarówno Jan jak i jego koledzy nie zostali wpuszczeni do Warszawy z powodu przeludnienia stolicy. W związku z tym, wraz z grupą innych uchodźców udali się na południowy wschód Polski. Po kilku dniach ukrywania się w lasach, w okolicy Przemyśla zostali otoczeni przez grupę Ukraińców i wzięci do niewoli. Funkcjonariusze trafili do obozu w Pawliszcze Bór, a po sześciu tygodniach przewiezieni zostali do Ostaszkowa. Była zima, temperatura często spadała do minus 40 stopni. Policjanci sprzedawali to, co mieli cennego w zamian za ciepłe ubrania. Jan miał przy sobie złoty zegarek, podobno wymienił go na ciepłą odzież. Zegarek ukrył przed Ukraińcami w cholewie buta.
W grudniu 1939 r. rodzina Anny Dominiczak dostała długo wyczekiwaną wiadomość od Jana. Pocztówka dotarła w Sylwestra. Jej treść brzmiała bardzo lakonicznie: Kochana Żono. Donoszę Ci, że jestem zdrów i przy życiu. Przebywam w Rosji w Ostaszkowie. Na odwrocie pod adresem jest mój adres, proszę o szybki odpis. Modlę się za Was. Kochający Cię mąż Dominiczak Jan. To była ostatnia informacja, jaką rodzina Jana otrzymała od niego. Czy otrzymał kartki, które żona wysyłała do niego? Tego nigdy się nie dowiemy.
Przez wiele lat rodzina wierzyła, że Jan przeżył wojnę. Jego nieobecność tłumaczyli sobie wywózką na Syberię lub do Kazachstanu. Dopiero w 1990 r. rodzina Dominiczaków dostała kopię rozkazu NKWD skierowanego do naczelnika obozu w Ostaszkowie, nakazującego rozstrzelanie więźniów. Taki też los spotkał Jana Dominiczaka. Rozkaz 012/1, poz. 3727 wskazuje, że Jan Dominiczak zginął tragiczną, ale zarazem bohaterską śmiercią pomiędzy 5 a 7 kwietnia 1940 r.
Anna Dominiczak zmarła w 2002 r. Przed śmiercią poznała prawdziwą przyczynę niepowrotu męża z wojny. Annie Dominiczak przez wiele lat oczekiwań tęsknoty za mężem towarzyszyły słowa piosenki:
„Rozkwitały pąki białych róż
Wróć Jasieńku z tej wojenki już.
Wróć ucałuj jak za dawnych lat…”
Jednak Jasieńko nigdy nie wrócił. Nie mógł – został zamordowany przez NKWD razem z kilkoma tysiącami innych polskich policjantów.
Czy Jan Dominiczak mógł uniknąć śmierci? Z pewnością. Podczas ewakuacji jednemu z pleszewskich policjantów zepsuł się rower. Gdy Jan pomagał koledze Zielińskiemu naprawić środek transportu, pozostali jechali dalej. Po naprawieniu jednośladu kolega Jana stwierdził, że nie ma sensu gonić kolegów, bo zbyt daleko odjechali. Zaproponował Dominiczakowi, by ten wrócił z nim do Pleszewa. Jednak mężczyzna był wierny swoim ideałom. Jako człowiek honorowy i oddany Ojczyźnie czuł się zobowiązany jej bronić. Pojechał dalej. Na wschód, tam gdzie spotkała go śmierć. Jego kolega po kilku miesiącach ukrywania się na terenie Łodzi wrócił do Pleszewa. On przeżył wojnę. Mąż Anny Dominiczak oraz ojciec Wiesławy i Zenona nie.
Posterunkowy Jan Dominiczak 28 września 1990 r. został pośmiertnie odznaczony Medalem za Udział w Wojnie Obronnej 1939 r. Dnia 14 listopada 2007 r. prezydent RP Lech Kaczyński awansował pośmiertnie posterunkowego Jana Dominiczaka na stopień aspiranta.
Autor: Agnieszka Zaworska
Bibliografia:
1. Archiwum Państwowe w Poznaniu:
a) Zespół Komendy Wojewódzkiej Policji Państwowej w Poznaniu
b) Komenda Powiatowa Policji Państwowej w Jarocinie
c) Komenda Powiatowa Policji Państwowej w Lesznie
d) Komenda Powiatowa Policji Państwowej w Krotoszynie
2. „Zeszyty Katyńskie” nr 3, Zeznania Tokariewa.
3. Zdjęcia z archiwum Agnieszki Zaworskiej.
4. Martyrologia Policjantów Województwa Poznańskiego II RP, red. Z. Smolarek i A. Borowski, Szczytno 2010.
5. Wspomnienia córki Jana Dominiczaka.
6. Wspomnienia i materiały uzyskane od syna Jana Dominiczaka – Zenona Dominiczaka.
7. Fotografie ze zbiorów Muzeum Regionalnego w Jarocinie.