Jarocin

Portal historyczny

Prezentujemy fragment wywiadu, jakiego udzielił 31 lipca 2014 r. w Warszawie Barbarze Pieniężnej Czesław Kentzner ps. „Rakowiecki”, żołnierz Batalionu „Zaremba-Piorun” kompania „Jura” w powstaniu warszawskim. Fragment dotyczy jego pobytu w obozie przejściowym w Cerekwicy w 1939 r.

Źródło: www.1944.pl

Nazywam się Czesław Kentzer, w czasie Powstania także nazwisko Kentzer, pseudonim „Rakowiecki”.

Jakie było pana miejsce pobytu w czasie Powstania?
Południowe Śródmieście.

W jakim oddziale był pan podczas Powstania?

Byliśmy przyłączeni do Batalionu „Zaremba-Piorun”.

W którym roku pan się urodził?
W 1925.

Proszę powiedzieć, gdzie się pan urodził i kim byli pana rodzice.
Urodziłem się w Bydgoszczy. Ojciec był powstańcem wielkopolskim, miał na południu Wielkopolski zakład, importował towary z Łodzi, a Łódź była po stronie zaboru rosyjskiego. Woził między materiałami broń zawiniętą, miał magazyn broni. Niemcy go aresztowali, jak się zaczęła wojna. To było przygotowanie do powstania. I spędził ojciec [cztery lata ciężkiej pracy w karnej kompanii do końca I wojny światowej]. Od tego czasu bardzo chorował.

Pan mówi, że ojca aresztowano kiedy? Przed powstaniem wielkopolskim?
Jak wybuchła I wojna światowa. Ale już było powstanie przygotowywane, magazyn broni. Jak ojca zabrano, magazyn skonfiskowano. No i ojciec był w karnej kompanii, kopał okopy przez cztery lata dla Niemców.

Gdzie?
O, pod Verdun i tak dalej. Z tego powodu wrócił bardzo chory. Był zaręczony z moją mamą, tak że pobraliby się wcześniej, ale ojciec musiał się wyleczyć parę lat. Tak że urodziliśmy się, mój brat starszy w dwudziestym trzecim, ja w dwudziestym piątym, najmłodszy w dwudziestym szóstym. Troje braci.

Jak bracia mieli na imię?
Marian, pseudonim „Marek”, poległ w Powstaniu. A młodszy brat Michał. I jaki pseudonim on miał? Nie wiem, nie pamiętam, ale mam gdzieś zapisane. [Sprawdziłem – „Mikołaj”].

Obydwaj bracia brali udział w Powstaniu?
Tak, tak, wszyscy razem byliśmy w konspiracji i w Powstaniu.

Proszę powiedzieć, kiedy pan przyjechał do Warszawy?
Och, to długa historia. W czterdziestym pierwszym roku, krótko po tym, jak Niemcy zaatakowali Sowietów.

Dobrze, to może wróćmy do czasów szkoły. Gdzie pan chodził do szkoły?
W Bydgoszczy. I tam bym nie tylko zdrowie, ale i życie stracił, gdybym był 3 września w Bydgoszczy.

Proszę opowiedzieć, jak pan zapamiętał wybuch wojny?
Na całe szczęście byłem na wakacjach u babci w Siedleminie pod Jarocinem, gmina Jarocin. Tam o szóstej rano 1 września… Moja mama przyjechała poprzedniego dnia, żeby nas zabrać do Bydgoszczy. Rano budzimy się o szóstej. Powodem tego było hałas. Około stu niemieckich, metalowych samolotów leciało dosyć nisko w kierunku na Warszawę, z zachodu na wschód. Kolumna taka wielka, sto samolotów poustawianych rzędami, szeregami. Nigdy nie widziałem metalowych samolotów przedtem. Stu, takich wielkich – nie. Prędko radio, co się dzieje. A radio powiada, że wszyscy rezerwiści muszą natychmiast przejść na drugą stronę Warty, na prawy brzeg Warty. Wujo mój był porucznikiem z czasów bolszewickiej wojny, znał oczywiście bardzo dużo żołnierzy, rolników i pracowników na majątku babci, to wszystkich zwołał, z pracy zwolnił, posłał do domu, mówiąc: „Ostatnie pół dnia spędźcie z rodziną, a po południu później, piąta godzina, czwarta, siadamy na wozy i jedziemy, zmobilizowani rezerwiści”. Ale wtedy już wiadomo było, że Niemcy tamtejsi, mniejszość [niemiecka], ostrzeliwują wszystkie transporty na drogach. A ja miałem winchesterka, ale mieliśmy w ogóle dużo innej broni myśliwskiej. To ja, czternastolatek, z moim winchesterkiem eskortowałem rezerwistów do Warty, ale przez Wartę nie można było się przedostać jakoś, już nie wiem dlaczego. Po trzech dniach wróciliśmy z powrotem, wszyscy rezerwiści i tak dalej. No, ale los przykazał tak że 29 października…

Trzydziestego dziewiątego roku?
Trzydziestego dziewiątego roku… Zajechało parę samochodów, Niemców ubranych w takie, jak to powiedzieć, w nazistowskie mundury, bo to nie wojskowe, tylko polityczne. Oficerowie książkę otwierają, pytają się: „Kto jest właścicielem?” No, moja babcia. „Kto tu jeszcze mieszka?” Wszyscy, co spędzali wakacje, moja rodzina, moja mama, co zjechała poprzedniego dnia, pierwszego dnia przed wojną, no i takich kuzynów dużo, bo ja wiem, dwie starsze kuzynki i było troje młodszych. Tak że nas było dużo młodych. Wszystkich kazali załadować na wozy, na wozy farmerskie, kazali nasypać gnoju. I potem nam dali… Każdy mógł zabrać tylko jedną poduszkę i jeden koc, wszystko inne zostawić. Moja mamusia zdjęła biżuterię, oddała służącej swojej, mrugnęła i to się uchowało, po wojnie odzyskała. Niemcy nam oczywiście wszystko zabierali.
Odwieźli… Ciekawa rzecz, w miejscowości Cerekwica był przygotowany obóz. Napisy, metalowa brama się otwiera, jak to w innych obozach, na tym pisało po niemiecku: Konzentrationslager Zerkwitz [właściwie: Internierungslager-Zerkheim – red]. To było przygotowane, był kolczasty drut wkoło, ale niewiele, tylko tak dla dekoracji, a płoty były przedtem zbudowane. To był zakład dla dzieci, poprawczy, tak że tam były szkoły, budynek szkolny i sypialnia dla dzieci, na paręset dzieci, a tu zwieziono ponad dwa i pół tysiąca osób z całego powiatu [najprawdopodobniej autor ma na myśli zabudowania klasztoru oo. Franciszkanów w Jarocinie, do którego w grudniu 1939 r. Niemcy przetransportowali ponad tysiąc Polaków z całego powiatu – red.] Według książki, książka ta… jak ona się nazywała? […] Książka [Sonderfahndungsbuch] przygotowana, drukowana w maju trzydziestego dziewiątego roku. Tam było też nazwisko mojego ojca. Mój ojciec zmarł po maju, w czerwcu, a on był już na liście zapisany, szukano go. Według tej listy ściągnięto z całego powiatu wszystkich, ale przeważnie mężczyzn nie było wtedy, bo byli na wojnie, prawda, to byli albo starzy mężczyźni, albo młodzi, a reszta to kobiety i dzieci, to wszystkich do obozu przywieźli.
Pod koniec grudnia, połowa grudnia załadowano nas znowu na wozy, wozami jechaliśmy przez miasteczko Cerekwica. Tam tamtejsza ludność stała i „zbombardowali” nas – rzucali wielkie bochenki chleba. To nam uratowało życie, bo z bochenkiem chleba załadowali nas na pociąg. Wody nie dali, jeść nie dali i trzy dni jechaliśmy tym pociągiem. No picia nie było, to [było] najgorsze, ale chleba mieliśmy od ludności polskiej z Cerekwicy.

A proszę jeszcze powiedzieć, jakie warunki były w tym obozie pierwszym w Cerekwicy, w którym byliście?
Nie były specjalnie złe, tylko że trzymano osobno kobiety i mężczyzn. Mężczyźni to młodzi chłopcy i starsi panowie. A kobiety, nasza mama, babcia, kuzynki dwie, to nie widzieliśmy się z nimi przez cały czas aż do końca grudnia, aż do grudnia. Ale taki miałem okropny wypadek, może można wspomnieć o tym. Jeden z wartowników, Niemiec, umiał polski język, znał i podszedł do mnie i spytał się, czy bym się zgodził pójść kupić papierosy dla niego. No tak, tylko mówi, że jeśli nie dotrzymam rozkazu od niego, to on ma prawo zastrzelić moją rodzinę. To była groźba okropna, bo trzymają mamę, babcię, wszystkich osobno, nie zobaczyłbym ich. Dał mi pieniądze niemieckie już i powiedział, że mam iść wzdłuż płotu kolczastego, na narożniku [są], można otworzyć kluczem od wewnątrz, drzwi. „Otwórz te drzwi, zaraz obok jest karczma, pójdź tam i kup mi papierosów – powiedział mi, jakie – i przynieś natychmiast z powrotem. Nie zapomnij zamknąć tych drzwi”. Ja to zrobiłem a jakoś godzinkę później jest apel. Wszystkich więźniów stawiają pod rząd, mężczyzn, przechodzą i wybierają młodszy chłopców, ale starszych ode mnie. Postawili ich pod murem, ręce do góry i się pytają: „Który z was chodził papierosy kupować?”. Bo to w tej karczmie musieli być Niemcy, a lubią piwo pić, zauważyli trochę podejrzane [zachowanie]. Parę godzin stali z rękoma do góry, a Niemcy grozili, że zastrzelą ich. Mój brat tam stał, bo on starszy ode mnie, a mnie nie [wzięli]. A ten, co mnie wołał, to groził z daleka, że zastrzeli mi brata i może moją mamę i babcię, rodzinę. To było okropne. Tak ze dwie godziny stałem i patrzyłem i nie zeznawałem. Mogłem powiedzieć, że to ja zrobiłem, to tamtych zwolniliby, a mnie ten by zastrzelił od razu. A jeszcze jakbym powiedział, że on mnie wysłał, to on by rodzinę zastrzelił. Okropne. Pierwszy raz widziałem, jak Niemcy postawili pod murem Polaków, ale całe szczęście, nikt nie był rozstrzelany.
Ale w połowie grudnia, jak nas wsadzono na pociąg i zawieziono po trzech dniach, jak dojechaliśmy do Opoczna… Stacja kolejowa była za miastem i była okropna śnieżyca, a ja byłem jeszcze w mundurku harcerskim, krótkie rękawy, krótkie spodenki, zabrano mi moje skórzane buty, tak że byłem boso. I tam wychodzimy, ten śnieg okropnie leci, to było dużo śniegu i zimno, pociąg odjechał, nas wyrzucono, dwa i pół tysiąca ludzi przynajmniej, i co – zamknięty budynek kolejowy. Zamknięty, ale wyrwaliśmy – tam wszyscy pracowaliśmy, mężczyźni, chłopcy i starsi – wyrwaliśmy drzwi, aby te dwa tysiące osób mogło wejść do środka, żeby nie byli na śniegu. Śnieg i wicher okropny, i bardzo zimno.

Nikt was już nie pilnował?
To ciekawe, patrzymy, kto by mógł [pomóc]. Tam był znak i pokazywał, gdzie do miasta, strzałka, jak daleko. Na ochotnika poszedłem z innymi, starszy pan i jeszcze jacyś chłopcy. Boso. Szliśmy blisko, to było kawałek, nie wiem, droga zabrała… Byliśmy zmarznięci okropnie. Doszliśmy do miasta, do pierwszego domu zapukaliśmy i meldujemy, że koło dwa tysiące osób jest tam zamkniętych na stacji, przywieziono nas z obozu i tu wyrzucono, trzeba się nimi zaopiekować. Od razu ubrania przynieśli, ubrali, dali ciepłego popić. Mówią: „Wy nie jedziecie, ale my…” – i zwołali całe miasto. Miasto Opoczno, wtedy samochodów, jeśli by były, to by nie przejechały po śniegu, ale nie było benzyny. To sankami. Psy ciągnęły sanki, parę koni, a reszta ludzi na pieszo. Poszli i sprowadzili ponad dwa tysiące biednych wysiedleńców do miasta. Rozdzielili ich po mieście, każdemu dali ciepłe miejsce, jedzenie i tak dalej. […]

cd. na stronie www.1944.pl

Twórca projektu Twórca
Partnerzy
Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin
Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin

Kategorie tematyczne