Sylwester Cieślak, Byłem kamerdynerem Radolinów
Byłem kamerdynerem u księcia Hugona Radolina w Jarocinie od 1922 do 1945 r. Z tą rodziną zżyłem się. Hugo był potomkiem Leszczyc-Radolińskich. Wychowywany w sposób arystokratyczny, w postępowaniu uchodził za demokratę. Częstym gościem Radolina był starosta jarociński Jerzy Niedziałkowski – socjalista.
Hugo jako wojskowy był porucznikiem w gwardii cesarskiej w Berlinie. Żona jego Ewa, z domu Wedel, urodzona w Weimarze, była kobietą o czułym sercu. Do mnie mówiła często: „Mein Sohn”. Takie traktowanie znajdowało potwierdzenie w jej odnoszeniu się do mnie. Pomagała Polakom, szczególnie w czasie okupacji. Chociaż była wyznania protestanckiego, odnosiła się z szacunkiem do religii katolickiej. Radolinowie mieli trzech synów: Alfreda, Hugona i Huberta oraz dwie córki: Marie-Elisabeth i Cacilie.
Wszystkie dzieci były wyznania rzymskokatolickiego. Naukę pobierały prywatnie, na miejscu. Ich nauczycielka, Niemka Lili Adam, grała dwuznaczną rolę w pałacu. W jej obecności nawet Radolinowie byli powściągliwi w rozmowach dotyczących spraw drażliwych. Dzieci Radolinów uczyli także nauczyciele Polacy: Czesław Maliński, Franciszek Szymczak i prof. Urbański. Rozmowy w pałacu były prowadzone tylko w języku niemieckim.
Najstarszy syn Radolinów Alfred zginął na wojnie we Francji, Hugo i Hubert żyją w Bawarii. Cacilie musiała wyjechać z Jarocina wobec narażenia się gestapo za obronę Polaków. Powiedziała im: „Wer kämpft mit Gott der verliert”.
Księżna wraz z dwiema córkami i dwoma synami mieszka w Bawarii. Żadne z dzieci Radolinów nie weszło w związek małżeński. Ród Radolinów kończy się.
O nadanie stosunkom pałacowym charakteru wybitnie niemieckiego starała się szczególnie matka księcia Elisabeth Radolin, z domu Königsmarck – prawdziwa Niemka.
Pierwsze dni II wojny światowej pozostały mi na zawsze w pamięci. Dnia 1 września 1939 r. zmarła moja matka. W wyniku wieści idących przed hitlerowską armią, takich jak: „Niemcy zabierają młodych mężczyzn, aresztują ludzi, mordują…”, postanowiłem opuścić Jarocin. Jednak udział w pogrzebie mojej matki opóźnił mój wyjazd. Wobec wysadzenia mostów kolejowych w dniu 3 września, droga na cmentarz została zamknięta. Matka została tymczasowo pochowana na dawnym cmentarzu cholerycznym obok mleczarni. Pamiętam trzy trumny na platformie. Poza moją matką pochowani zostali tu: jeden lotnik, który zginął w Cielczy i oficer polski, zmarły po wypadku motocyklowym na drodze Jarocin-Krotoszyn. Pogrzeb odbył się dnia 4 września 1939 r.
Bezpośrednio po pogrzebie pojechałem do mojej teściowej, mieszkającej w Lubini Małej, by połączyć się z rodziną. Tu jej nie było. Znalazłem ją w Trąbczynie za Prosną. Razem wróciliśmy do Jarocina między 8 a 10 września. Pierwszych Niemców spotkałem w Dobieszczyźnie. Byli to miejscowi Niemcy – ze swastyką na opaskach.
Po przybyciu do Jarocina zostałem zawezwany przez Radolina do pracy. Zgłosiłem się w pałacu. Na drugi dzień mojej pracy w pałacu otrzymałem od Radolina polecenie przygotowania stołu na przyjęcie gości – niemieckich oficerów. Ponieważ oczekiwanie na gości przedłużało się, rodzina Radolinów udała się do swoich pokoi, a mnie dano polecenie przyjęcia oficerów. Z opóźnieniem zjawiło się trzech oficerów: major, kapitan i porucznik. Po wejściu major zapytał: „Czy jest tu telefon?” Po mojej pozytywnej odpowiedzi prosił o połączenie z „Sägewerke” w Kutnie. Połączenie otrzymałem zaraz, choć Kutno było jeszcze w rękach polskich. W rozmowie z Radolinami major dowiedział się, że jestem Polakiem i mówię bardzo dobrze po niemiecku. Nastąpiła konsternacja wśród oficerów. Odtąd zaczęła się między matką księcia Elisabeth a oficerami walka o moją głowę. Podsłuchiwałem tę rozmowę. Po trzech kwadransach wychodzi matka księcia i mówi: „Oficerowie byli bardzo nerwowi, ale już jest wszystko w porządku”. Władze niemieckie nie traktowały Radolina i jego żony jako Niemców. Jako właścicielowi majątku wyznaczono mu nawet treuhändera. Wierzyli natomiast matce księcia. Dlatego oficerowie niemieccy uwierzyli też w jej opinię o mnie.
Cała rodzina Radolinow wysoko ceniła ks. kanonika Ignacego Niedźwiedzińskiego, proboszcza w Jarocinie, zasłużonego powstańca z 1918/1919 r. Z polecenia księcia Radolina zawiadomiłem ks. kanonika Niedźwiedzińskiego, mieszkającego w organistówce przy ulicy Kilińskiego 1, o planowanym przez gestapo jego aresztowaniu. Ksiądz kanonik oświadczył: „Parafii i wiernych nie opuszczę”. Prosił o wywiezienie z kościoła i przechowanie wartościowych sprzętów kościelnych (monstrancji, kielichów, ornatów itp.) Oświadczyłem, że będzie to bardzo trudne, bo kościół św. Marcina jest otoczony placówkami hitlerowskimi.
Probostwo przy kościele zajęte było przez Sicherheitsdienst. Schutzpolizei urzędowała w budynku Rynek 1, przylegającym bezpośrednio do cmentarza otaczającego kościół, z widokiem na obejście kościelne przez okno wybite w ścianie. Dom sióstr przy ulicy Kościelnej był także zajęty przez policję niemiecką. Mimo tego zorganizowałem wywóz sprzętu z kościoła jednym z pięknych powozów księcia Radolina, zaprzęgniętym w konie, jak do ślubu.
Powoził Stanisław Wojtysiak, ubrany w liberię. Ja założyłem podobny strój. Zajechaliśmy przed wejście do kościoła od strony ulicy Kościelnej. Skrzynie ze sprzętem kościelnym pomógł nam wynieść kościelny Stefan Sierszuła. Była godzina 1200, gdy odjeżdżaliśmy ze sprzętem. Ksiądz kanonik stał ukryty w cieniu bramy przy ulicy Kościelnej, obserwując naszą operację. Ładunek zawieźliśmy do pałacu. Radolinowie i goście – dwóch Niemców, w tym jeden ksiądz katolicki i jeden pastor – pomogli w ukryciu sprzętu.
Biblioteki księdza kanonika nie zdążyliśmy wywieźć, gdyż został on na trzeci dzień aresztowany, a kościół tymczasowo zamknięty. Według relacji organisty Lucjana Kunza, biblioteka została schowana w organach i na stropie kościoła św. Marcina.
Po zajęciu kościoła przez katolików niemieckich, zgłosił się do księżnej kościelny (volksdeutsch), żądając monstrancji. Stwierdziłem wobec księżnej i kościelnego, że monstrancja musi być w kościele. Zdziwionej księżnej wyjaśniłem po odejściu kościelnego, że skarby kościelne są rekwirowane przez gestapo. Stałoby się to także z tą monstrancją.
Po aresztowaniu księdza kanonika Radolinowie zabiegali, by go wydostać z więzienia. Wprowadzeni w błąd przez gestapo, nie mogli mu pomóc. Udzielili mu natychmiast pomocy, gdy kanonik znalazł się w Bojanowie, po zwolnieniu z „Domu Żołnierza” w Poznaniu. Niestety, było już za późno.
Radolinowie pomagali Polakom w różnych sytuacjach. Pomogli także wiceburmistrzowi Antoniemu Świerkowskiemu przy wkroczeniu Niemców do Jarocina. Gdy Świerkowscy zostali wysiedleni z Jarocina, Świerkowska przyniosła do pałacu posiadane radio. Odtąd było ono jedyną ze stacji nasłuchowych ruchu oporu w Jarocinie. Korzystali z niego Euzebiusz Poznański i Romuald Grala – członkowie ruchu oporu.
Wiele dla Polaków zrobił także Rudi Tränkner (jarociński Niemiec). Potrafił publicznie grać „Jeszcze Polska nie zginęła”. Za to siedział w „Domu Żołnierza”. Wzięty do wojska niemieckiego, został ranny. Przed wkraczającymi wojskami radzieckimi nie uciekał. Zginął w kwietniu 1945 r., gdyż mógł być niewygodnym świadkiem dla niektórych Polaków.
Radolinowie opuścili Jarocin na zawsze w wagonach bydlęcych, ewakuowani przez władze niemieckie w dniu 21 stycznia 1945 r. wraz z innymi rodzinami niemieckimi w kierunku Leszna. Wówczas wyjechała matka Radolina, jego żona, córka Marie-Elisabeth i najmłodszy syn Hubert. Książę wyjechał na dwie godziny przed wejściem wojsk radzieckich do Jarocina, odwieziony powózką przez Stanisława Wojtysiaka do Borku.
Radolinowie, podobnie jak wielu uciekających Niemców, byli przeświadczeni o tym, że wkrótce powrócą do rodzinnego miasta.
Armia radziecka wkroczyła do Jarocina w dniu 24 stycznia 1945 r. Stojąc przy wyjściu z parku na ulicę Kościelną, widziałem jak ok. godziny 1930 pędziła kolumna czołgów radzieckich w kierunku Poznania. Później, ok. godziny 2200, ulicą Św. Ducha weszły czołgi radzieckie z kierunku Żerkowa.
Autor wspomnień: Sylwester Cieślak, 1978 r.
Źródło: Zbiory Muzeum Regionalnego w Jarocinie, sygn. RM-56/5.
Opracowanie: Ilona Kaczmarek