Stanisław Borowiński, Utworzenie pierwszego oddziału Powstańców wielkopolskich w garnizonie jarocińskim, cz. IV
[Rada Robotniczo-Żołnierska]
Dnia 10 listopada 1918 r. utworzona została w Jarocinie Rada Robotnicza, która składała się również z 6 członków. Rada Robotnicza podporządkowała się Radzie Żołnierskiej. Odtąd była oficjalna Rada Robotniczo-Żołnierska w Jarocinie (Arbeiter – und Soldatenrat). Utworzona Rada Robotniczo-Żołnierska objęła eo ipso władzę polityczną i wojskową w Jarocinie i w powiecie. Taki napis był nadrukowany na czerwonych opaskach, które nosili członkowie Rady, z tym że Polacy nosili opaskę z polskim napisem u góry, natomiast Niemcy mieli opaski odwrócone z niemieckim napisem.
Działalność Rady Robotniczo-Żołnierskiej trwała w garnizonie jarocińskim do dnia 6 stycznia 1919 r., gdyż dnia 7 stycznia Niemcy opuścili Jarocin na zawsze. Ogólnie biorąc działalność jej była mocno ograniczona do spraw organizacyjnych i gospodarczych. Troską Rady było zachowanie spokoju, porządku i bezpieczeństwa publicznego. Ten kierunek działalności nadały wydarzenia z dnia 11 listopada 1918r. Posiedzenia Rady Robotniczo-Żołnierskiej odbywały się w Ratuszu jarocińskim, natomiast konferencje Rady Żołnierskiej, wespół z dowódcą batalionu, odbywały się w budynku komendy batalionu, tam bowiem była siedziba Rady Żołnierskiej.
Najaktywniejszym członkiem polskim w Radzie był kolega Wierzchowski. Koledzy Adamczewski i Błażejewski pilnowali spraw zewnętrznych i naszej organizacji „Jedność”. Chodziło bowiem o to, ażeby Niemcy nie zdążyli się otrząsnąć i przywrócić Deutsche Ordnung dla stłumienia i ograniczenia naszej przewagi, która występowała coraz bardziej, gdyż Polaków przybywało, a Niemcy uciekali.
Dzień 10 listopada 1918r. podniecił niemieckie umysły jeszcze bardziej i spowodował, że Niemcy wyjeżdżali, pospolicie mówiąc „na grandę”, albowiem rozpuszczono pogłoskę, że wojsko polskie idzie w ogromnej sile i że Ostrów został zajęty. W każdym razie ich ucieczka była nam jak najbardziej na rękę, albowiem osłabiony garnizon niemiecki ułatwił zajęcie całych koszar przez naszych żołnierzy. Jak już wspomniałem, szeregi naszych braci-żołnierzy wzrastały, wzmocnione nie tylko dezerterami i „urlopowiczami”, ale ochotnikami, których pospiesznie ubierano w mundury. Gońcy skautowi i brać sokolska z rozkazu organizacji „Jedność” wyruszyła w teren celem zmobilizowania jak największej liczby polskich wojaków, aby przybyli do koszar na manifestację, która miała się odbyć dnia 11 listopada 1918 r. o godzinie czternastej.
[Utworzenie pierwszego polskiego oddziału w zaborze pruskim]
Już z samego rana duże zastępy naszych rodaków ciągnęły do koszar, mając ozdobione piersi biało-czerwonymi kokardkami. Leutnant Schneider jako przewodniczący Rady Żołnierskiej doszedł do przekonania, że wobec przeważającej siły Polaków należy im oddać koszary i w związku z tym zaplanowana manifestacja stała się demonstracją przyspieszającą ową decyzję. Leutnant Schneider, w porozumieniu z kolegą Błażejewskim, zwołał wszystkich żołnierzy na dziedziniec, improwizując ze zwykłego stołu żołnierskiego mównicę, z której wygłosił przemówienie. Doceniając powagę sytuacji, zaproponował, ażeby utworzyć dwa oddziały wojskowe, tzn. polski i niemiecki. Wskazał, aby ci, co chcą należeć do oddziału polskiego, przeszli na prawą stronę, zas ci, którzy chcą należeć do niemieckiego oddziału, niechaj przejdą na lewą stronę. Na takie dictum factum nasi wojacy przeszli na prawą stronę, zaś Niemców była bardzo mała garstka, która w następstwie wypowiedzi Leutnanta Schneidera, że kto nie ma chęci pozostać, niech zaraz lepiej idzie, ażebyśmy nie mieli z nim kłopotów, zmniejszyła się raptownie. Ową przemowę Schneidera tłumaczył na język polski kolega Adamczewski.
Kolega Kirchner zebrał natychmiast wszystkich rodaków i poprowadził, używając polskiej komendy, do południowego bloku koszarowego, w którym mieściła się 3. kompania. Jednocześnie zlecił mi zorganizowanie kancelarii i ujęcie do ewidencji polskiego oddziału wszystkich ochotników.
Utworzenie pierwszego polskiego oddziału wojskowego w Jarocinie było dla miejscowych hakatystów niebywałym szokiem. W obawie o swoje pozycje i skórę postanowili w zupełnej tajemnicy wraz z niemieckimi członkami rady Żołnierskiej i Leutnantem Schneiderem przywrócić status quo sprzed 11 listopada. Dążyli wszelkimi sposobami do obalenia postanowienia z 11 listopada. Twierdzili, że mają dość siły, a przede wszystkim prawo, objąć cały garnizon jarociński w swoje władanie i zapewnić jego bezpieczeństwo.Wszelkimi sposobami starali się powstrzymać ucieczkę Niemców z ich oddziału oraz zaczęli kierować do koszar dezerterów-Niemców z miasta i powiatu, zamieszkujących na tutejszym terenie.
Nasi koledzy, Błażejewski, Kirchner i Wierzchowski, dowiedziawszy się o ich niecnych zamiarach zwołali ogólne zebranie Rady Żołnierskiej i w stanowczy sposób wyperswadowali Niemcom, że ich sytuacja jest groźna, bo nie tylko wojsko, ale wszyscy naleciali Niemcy, funkcjonariusze policji, żandarmerii i inni, uciekają w popłochu do Vaterlandu, skąd przyszli. Zapewnić pełne bezpieczeństwo społeczeństwu i ochronę przed grabieżą, rabunkiem, może tylko polski żołnierz, który jest prawowitym gospodarzem tej ziemi.
Niemcy z konieczności i bezradni wobec takich argumentów i siły, jaką przedstawiał polski oddział wojskowy, nolens volens zgodzili się na utrzymanie postanowienia z dnia 11 listopada w mocy. Hakata jednak nie spała i w dalszym ciągu prowadziła swoją krecią robotę, lecz nasi przedstawiciele w Radzie Żołnierskiej i „Jedności” byli czujni i szybkimi zarządzeniami przeciwdziałali wszelkim zakusom opanowania koszar przez Niemców. Leutnanta Schneidera Hakata zmusiła do ustąpienia i opuszczenia garnizonu. Nasi zaś przywódcy systematycznie porządkowali wszystkie sprawy organizacyjne i wszystkie stanowiska obsadzili zaufanymi ludźmi.
Dowódcą I oddziału wojska polskiego wyznaczono kolegę [Bronisława] Kirchnera, prowadzenie rusznikarni objął kolega Małkowski, kuchnię zatrzymał w swoim władaniu kolega Pilaczyński. Kolega Kirchner przystąpił z miejsca do normalnych ćwiczeń wojskowych według komendy niemieckiej, którą przetłumaczył na język polski kolega Szymański.
Z chwilą powołania do życia polskiego oddziału wojskowego nasza tajna organizacja „Jedność” zaczęła działać jawnie. Członkowie Rad i Zarządu założyli biało-czerwone opaski na lewy rękaw, z tym że członkowie Zarządu mieli zieloną literę „Z”. Członkowie Rady Żołnierskiej, którzy byli członkami Rady lub Zarządu „Jedności”, nosili opaskę „Jedności” nad opaską Rady Żołnierskiej. Nasi żołnierze natomiast otrzymali uprzednio przygotowane przez nasze panie Kasprzakówny, Frankiewiczównę i inne – małe kokardki biało-czerwone z napisem „Jedność”, które były noszone na lewej stronie piersi, i białego orła na czapkę. Oto było pełne umundurowanie polskiego oddziału, które wyodrębniało nas od Niemców, albowiem wszyscy nosiliśmy pruskie mundury.
Ponieważ nasz oddział, mimo że Niemcy ściągali teraz powracających żołnierzy, był ilościowo silniejszy, wobec tego pod dowództwem kolegi Kirchnera przejął i obsadził wszystkie odwachy, wytrącając tym samym Niemcom wszelkie możliwości ewentualnego puczu. Przede wszystkim należy podkreślić bardzo sprawną działalność komendy dworca na stacji kolejowej. Komendantem tej placówki był kolega Wawrzyniak, który ze swych zadań wywiązywał się bardzo dobrze. Rekwirując wszystką broń i amunicję od przejeżdżających żołnierzy, zasilił mocno nasz magazyn broni w mieści – dla „Sokoła” i skautów.
W miarę dalszego rozwoju wypadków, a rosnącej naszej przewagi na wszystkich odcinkach, z polecenia Rady organizacji „Jedność” skonfiskowaną broń z dworca jarocińskiego przemycano częściowo dla naszych rodaków-Polaków poza kordonem granicznym, za pośrednictwem ludzi stacjonujących w Robakowie (graniczny punkt prusko-rosyjski nad Prosną). Zabezpieczano też zapasy dla tworzącej się milicji obywatelskiej w powiecie i mieście.
Tymczasem zostałem jako mąż zaufania polskich członków Rady Żołnierskiej oddelegowany z biura polskiego oddziału do komendy batalionu, gdzie w roli protokolanta brałem udział we wszystkich naradach. Narady odbywały się dość często, a ich przedmiotem były spawy czysto wojskowe, dotyczące tylko garnizonu jarocińskiego i służby wartowniczej. Gdyby nie stała obecność kolegi Wierzchowskiego, który znał wszystkie zagadnienia batalionu na wylot, niewątpliwie mielibyśmy dużo kłopotu z żołnierzami niemieckimi. Sytuacja była trudna i wymagała ze strony naszych polskich członków Rady dużo sprytu i taktu, aby nie dać się Niemcom przechytrzyć. Tym bardziej że wobec ustąpienia Leutnanta Schneidera Rada Żołnierska musiała na polecenie jeszcze urzędującego Generalkommando zgodzić się na dokooptowanie Leutnanta Pechsteina jako przewodniczącego z równoczesnym objęciem przez niego dowództwa batalionu. Ze względów taktycznych polscy członkowie Rady Żołnierskiej nie stawiali oporu.
Koledzy Adamczewski, Błażejewski, Kirchner, Bendlewicz i inni wykonywali robotę organizacyjną w terenie, więc kolega Wierzchowski jako jedyny urzędujący polski członek Rady Żołnierskiej w samej paszczy wroga miał nie lada kłopot, aby utrzymać wszystko w ryzach. Jego zadaniem było nie dopuścić do ewentualnego zaskoczenia nas jakimś pociągnięciem ze strony Niemców, które obaliłoby w niwecz wszystkie dotychczasowe osiągnięcia. Pisemne rozkazy dzienne batalionu wznowiono i kierowano je jako obowiązujące dla polskiego i niemieckiego oddziału. Rozkazy podpisywał Leutnant Pechstein, a kontrasygnował je kolega Wierzchowski.
Prowiant dla garnizonu otrzymywaliśmy jak dawniej z Milicza, i to do ostatniego dnia, kiedy Niemcy opuścili miasto i garnizon Jarocin na zawsze. Natomiast zaopatrzenie w mięso i wyroby mięsne dokonywał mistrz rzeźnicki Wincenty Borowiński z Jarocina, który dostarczał terminowo zapotrzebowaną ilość mięsa i wyrobów, kontynuując bez zakłóceń dalszą dostawę dla oddziału polskiego już po opuszczeniu garnizonu przez Niemców.
Godny podkreślenia jest fakt, że dzięki koledze Swornowskiemu, który zorganizował sprawne funkcjonowanie aprowizacyjne, wypłata żołdu i inne sprawy gospodarcze nie ulegały zahamowaniu. Kolega Swornowski, jako były podoficer-płatniczy w jarocińskim batalionie umiał utrzymać ciągłość tej pracy.
[Zbigniew Ostroróg-Gorzeński]
Z końcem listopada zgłosił się do naszego oddziału Zbigniew Ostroróg-Gorzeński – były leutnant ułanów w Miliczu. Ponieważ w naszym oddziale nie mieliśmy żadnego oficera, przeto Rada „Jedności” zaproponowała mu objęcie dowództwa tegoż oddziału. Ostroróg-Gorzeński, znany na terenie miasta i powiatu, wyraził zgodę i czuł się bardzo zaszczycony tą godnością.
Przed oficjalnym objęciem dowództwa oddziału przez Gorzeńskiego Rada postanowiła jego osobę przedstawić ogółowi żołnierzy. Zwołano wszystkich do hali ćwiczeń. Kolega Adamczewski, po przedstawieniu Gorzeńskiego, scharakteryzował pokrótce jego sylwetkę. Następnie zapytał, czy zebrani wojacy pragną mieć dowódcę – oficera w jego osobie? Jedno potężne „tak” było wyrazem jednomyślnej aprobaty. Gorzeński, wzruszony okazanym mu zaufaniem, w krótkich żołnierskich słowach podziękował za nadany mu zaszczyt i prosił, aby w nawiązaniu do przyjętego zwyczaju zwracano się do niego przez „Druhu Komendancie”. Ten zwyczaj utrzymał się w oddziale aż do momentu utworzenia wojska wielkopolskiego.
Komendant przyozdobił swoją niemiecką czapkę ochronnym otokiem feldgrau i białym orłem. Jako naramienniki miał szlify niemieckiego Leutnanta i polskiego orła, otoczonego kółkiem na epoletach, oraz białą opaskę na lewym rękawie, z napisem „Komendant”.
Przyszła pierwsza polska żołnierska Gwiazdka 1918 r. Życie w garnizonie jarocińskim po owej bezkrwawej burzy rewolucyjnej toczyło się, dzięki opanowaniu sytuacji przez naszych przywódców, utartym torem i nic nie zapowiadało, że w najbliższych dniach nastąpi coś, co zadecyduje o dalszych losach ruchu wyzwoleńczego. Wiedzieliśmy bowiem, że prowadzono politykę wyczekiwania i że wolną Polskę otrzymamy w łaskawym prezencie, że należy być spokojnym i czekać na decyzję konferencji pokojowej. Toczyły się targi polityczne, trzy trony już padły, w trzech stolicach słychać było głosy zbuntowanego wojska. Nasi wojacy też się niecierpliwili. Polityka ich mniej interesowała, ich celem była walka o oswobodzenie Polski, spawa dalszej przynależności państwowej ziem polskich zaboru pruskiego.
Święta Bożego Narodzenia przebiegły w garnizonie jarocińskim na ogół spokojnie. Spokój ten był wynikiem obywatelskiego poczucia i patriotycznego zrozumienia przez wszystkich wojaków subordynacji i dyscypliny oraz czujnego wykonywania zadań służbowych, albowiem nikt z nich nie uchylił się od tych obowiązków właśnie w czasie świąt. Każdy wytrwał na swoim posterunku, przekreślając z góry ewentualną szansę Niemców do zrobienia nam jakieś nieprzyjemnej niespodzianki. Było bowiem wiadomo, że mimo iż „Wiluś” abdykował i uciekł do Holandii, to miejscowa Hakata, otaczająca opieką resztki niedobitków żołnierzy-Niemców, wierzyła w jego powrót i że znów stanie na czele tych, którym dodawał otuchy do walki.
[Powstanie]
Wiadomości o wypadkach poznańskich z dnia 27 grudnia 1918 r. otrzymaliśmy telefonem bezpośrednio od komendanta Gorzeńskiego, który z okacji przyjazdu [Ignacego] Paderewskiego był zaproszony do Poznania. Po otrzymaniu tych wiadomości zarządzono natychmiastowe ostre pogotowie i przysposobiono oddział do ewentualnego udzielenia pomocy walczącemu Poznaniowi. Zdawało się, że wypadki poznańskie wzniecą iskrę nadziei wśród Niemców. Okazało się jednak coś wręcz przeciwnego, albowiem Niemcy zaczęli się domagać, aby ich wypuszczono z garnizonu, zezwalając na wyjazd. Stąd wniosek, że wypadki poznańskie podziałały na Niemców bardzo deprymująco, tym bardziej że mimo wzmożonego wysiłku ze strony niektórych z nich, nie mogących pogodzić się z tym stanem rzeczy, ich stan liczebny mocno zmalał, a nasze szeregi nabierały codziennie na sile.
[Polacy obejmują pełnię władzy w Jarocinie]
Oficjalne przejęcie (które odbyło się bardzo uroczyście) we władanie przez Polaków miasta Jarocina w dniu 1 stycznia 1919r. przygwoździło Niemców zupełnie. Krótko o samej uroczystości związanej z przejęciem przez nas administracji: Ogromny wiec społeczeństwa polskiego odbył się przy udziale naszego oddziału, który rozrósł się już stanem liczebnym do wielkości batalionu.
Jako pierwszy na mównicę wszedł senior Jarocina Franciszek Basiński, który w swym przemówieniu, już jako ojciec miasta, apelował o zachowanie spokoju i ofiarną pracę wszystkich obywateli dla dobra odradzającej się ojczyzny. Przy dźwiękach hymnu narodowego i dzwonów kościelnych oraz prezentowaniu broni naszego oddziału wojskowego, „Sokołów” i skautów kolega Stefan Malinowski, adiutant komendanta Gorzeńskiego, zatknął polski sztandar na maszcie znajdującym się na dachu Ratusza. Uroczystość zakończono imponująca defiladą naszego baonu, milicji, „Sokoła” i skautów.
Jeszcze dnia 11 stycznia 1919r. oddział polski korzystał z żołdu władz niemieckich, który otrzymano na skutek osobistej interwencji kolegi Wierzchowskiego, gdyż poprzedniego dnia wydelegowani pracownicy batalionowego biura płatniczego pod kierownictwem kolegi Stanisława Swornowskiego nie otrzymali żadnych pieniędzy.
Kolega Wierzchowski umiała swoją rewolucyjną postawą i berlińską gwarą wywrzeć taki nacisk na urzędujących jeszcze przedstawicieli władz pruskich, że dali się przekonać i pieniądze wypłacili. Ówczesne władze finansowe zasadniczo odmawiały udzielenia pieniędzy na bieżącą i dalsze dekady, gdyż resztki garnizonu niemieckiego wyjechały z Jarocina dnia 7 stycznia 1919 r., i to w pełnym rynsztunku, przy karabinie. Ale kolega Wierzchowski udowodnił, że dla Wacht – und Sicherheitsdienstu pieniądze muszą być.
[Niemcy opuszczają Jarocin]
Sprawa wyjazdu załogi pruskiej do Milicza miała następujący przebieg: W pierwszych dniach stycznia 1919r. w kancelarii batalionu, gdzie urzędowałem, podsłuchałem na przełącznikowym aparacie telefonicznym, który znajdował się w kancelarii na parterze, rozmowę, którą prowadził Oberleutnant Müller. On to telefonował do Milicza (jako to była komenda, nie mogę dzisiaj sobie przypomnieć, lecz była to dla batalionu jednostka nadrzędna, podległa Generalkommando w Poznaniu), oczywiście bez wiedzy polskich członków Rady Żołnierskiej, ażeby przysłano oficjalne służbowe wezwanie I baonu do opuszczenia garnizonu jarocińskiego. Muszę tutaj zaznaczyć, że Oberleutnant Müller strasznie nienawidził Polaków, dając temu często wyraz.
Treść podsłuchu przekazałem natychmiast naszym członkom Rady Żołnierskiej. Koledzy Adamczewski, Błażejewski i Wierzchowski zwołali wówczas natychmiast zebranie Rady i z miejsca zaatakowali Niemców za krecią robotę. Wśród Niemców powstała konsternacja, skąd i w jaki sposób Polacy dowiedzieli się o ich zamiarach. Leutnant Pechstein wskazał wówczas na mnie i oświadczył: „Toś ty to zrobił, kochany, ale my się jeszcze spotkamy”.
Na tymże zebraniu, które bardzo się przedłużało i było bardzo burzliwe, ustalono termin oraz warunki wyjazdu pruskiego garnizonu. Wyjazd naznaczono na dzień 7 stycznia 1919r. Warunki były następujące: Niemcy otrzymują pełen ekwipunek i wyjeżdżają przy karabinie bez amunicji. Poza osobistym ekwipunkiem i własnym bagażem nie było wolno zabierać żadnych innych przedmiotów, które były własnością państwa. Powyższe warunki przyjęto i zatwierdzono obustronnie. Poza tym Niemcy domagali się eskorty do linii demarkacyjnej za Krotoszynem. Domagali się, aby eskortę prowadził kolega Wierzchowski. Eskortę przyznano, lecz nie pod dowództwem kolegi Wierzchowskiego, i do dlatego, że polscy członkowie Rady obawiali się zasadzki na niego. Kto eskortą dowodził, nie przypominam sobie, w każdym razie nie był to żaden z żołnierzy z byłego batalionu niemieckiego.
Po wyjeździe Niemców nastąpiła szybko likwidacja Rady Robotniczo-Żołnierskiej jako organu zbędnego w naszej sytuacji politycznej. Rada i Zarząd tajnej organizacji wojskowej „Jedność”, działając otwarcie od dnia utworzenia pierwszego oddziału wojska polskiego w Jarocinie, przystąpiły z miejsca do formowania jednostek według wszelkich prawideł strukturalnych pułku, z których powstał jarociński pułk piechoty, późniejsza część składowa wojska wielkopolskiego.
Powstańcy jarocińscy zapisali się złotymi literami w historii Powstania Wielkopolskiego! Wraz z falą zapału, która ogarnęła całą Wielkopolskę, młodzi i starzy wojacy na każdy zew zabrali się do dzieła i przepędzenia Prusaków na cztery wiatry. Walczyli pod Krotoszynem, Zdunami, Rawiczem, Mroczą, Ślesinem. Ze zmiennym powodzeniem potykano się z Prusakami o Zbąszyń, a w krwawych walkach wydarto Niemcom silnie broniony Szubin. Około połowy lutego ustaliła się linia frontu wielkopolskiego i biegła od wschodu przez Gniewków, powyżej Łabiszyna i Szubina, w kierunku na Margonin, Czarnków, Międzychód, Zbąszyń, Kopanicę, powyżej Wschowy, Leszna i Rawicza na Zduny.
To był owoc krwawych zmagań licho wyposażonego i licho uzbrojonego powstańca wielkopolskiego, który jednak swego śmiertelnego wroga i ciemiężyciela przewyższał wiarą w zwycięstwo i dziejową sprawiedliwość. Sam osobiście brałem udział w walkach powstańczych pod Rawiczem.
Nadszedł okres organizacji wojska wielkopolskiego. W Jarocinie zlokalizowano dowództwo VI okręgu wojskowego, którego dowódcą został podporucznik Gorzeński. Kolegę Wierzchowskiego i mnie odwołano spod Rawicza do organizującego się sztabu DOW [Dowództwa Okręgu Wojskowego].
Autor wspomnień: Stanisław Borowiński
Źródło: Wspomnienia Powstańców Wielkopolskich, red. L. Tokarski i J. Ziołek, Poznań 1970.