Jarocin

Portal historyczny

 

Antoni Matuszak, Walki 1. kompanii powstańców jarocińskich

Na początku listopada 1918 r., po wyjściu ze szpitala, zdołałem wyrwać się z będącego w rozkładzie wojska niemieckiego na froncie zachodnim i w dniu 11 listopada przybyłem do Jarocina, do swojej matki. Tu dowiedziałem się, że w miejscowych koszarach, zajętych przez wojsko niemieckie, tworzy się tajna polska organizacja wojskowa. Zgłosiłem się tam niezwłocznie i w dniu 13 listopada [1918 r.] zostałem przyjęty w poczet członków tej organizacji przez sierżanta Kirchnera. W osobnym pokoju zostałem następnie zaprzysiężony przez polskiego oficera na wolność ojczyźnie.

W miarę rozluźniania się dyscypliny wśród żołnierzy niemieckich formacja nasza zaczęła się ujawniać. Przypięliśmy do niemieckich mundurów biało-czerwone kokardki z napisem „Wolność” i rozpoczęliśmy ćwiczenia wojskowe na placu koszarowym pod polską komendą. Pełniliśmy służbę porządkową i bezpieczeństwa w mieście, a na dworcu w Jarocinie rozbrajaliśmy wracających z frontu wschodniego żołnierzy niemieckich.

Z chwilą wybuchu powstania w Poznaniu, w dniu 27 grudnia 1918 r., byliśmy już zwartą kompanią, liczącą około 100 żołnierzy. Jednostka ta otrzymała nazwę 1. kompania powstańców jarocińskich. Już wkrótce miała się rozpocząć nasza działalność bojowa.

W dniu 1 stycznia 1919 r. część naszej kompanii wyruszyła pociągiem do Ostrowa. Nasza interwencja okazała się jednak zbędna. Po powrocie do Jarocina wzięliśmy udział w uroczystym przejęciu władzy miejskiej w polskie ręce.

W dniu 5 stycznia 1919 r. kompania wyjechała pociągiem do Nakła nad Notecią, wolnego co prawda od załogi zaborcy, lecz narażonego na działalność niemieckiego Grenzschutzu. W dniu 6 stycznia 1919 r. uderzyliśmy wieczorem na Mroczę, miasteczko silnie odsadzone przez niemieckie formacje wojskowe. Byłem wtenczas sekcyjnym (kapralem) i podchodziłem z moją drużyną w tyralierze na prawym skrzydle. Przywitał nas ogień artyleryjski, później karabinowy. Posuwając się stale naprzód, wzięliśmy miasteczko szturmem. Mieliśmy pierwszego zabitego, poległ szeregowiec [Feliks] Łabędzki. Po zorganizowaniu samoobrony wróciliśmy w dniu następnym do Nakła, gdyż czekało nas nowe zadanie.

Pod Ślesinem, niedaleko Nakła, powstała niepokojąca sytuacja. Niemcy wyparli miejscowy oddział powstańczy i zagrażali Nakłu. Należało Niemców wyprzeć ze Ślesina. Z pomocą przybyła nam 2. kompania powstańców jarocińskich pod dowództwem sierżanta [Michała] Hybiaka. Uzgodniliśmy, że okrążymy  Ślesin tyralierą i na umówiony znak – wystrzelenie rakiety – ruszymy do ataku. W śniegu i mrozie brnęliśmy w nocy z 7 na 8 stycznia 1919 r. długo przez pola, w końcu zarysowały się kontury wioski. Niemcy ze Ślesina bili z armat, lecz naraz zabłysła umówiona rakieta i rozległ się nasz bojowy okrzyk: „Niech żyje”! Niemcy odpowiedzieli silnym ogniem z karabinu maszynowego, ustawionego przed karczmą. Jednocześnie rozległy się salwy karabinowe z poszczególnych zagród. Podpełzłem z dwoma żołnierzami pod samą karczmę, karabin maszynowy nie mógł nam zaszkodzić, bo był za węgłem domu. Rzuciliśmy tam granat ręczny. Z drugiej strony docierali do centrum wsi żołnierze drugiej kompanii. Niemcy, widząc się w potrzasku, ratowali się ucieczką w ciemną noc. Zdobyliśmy dwie armaty, karabiny maszynowe i ręczne i dużą ilość amunicji. Po zorganizowaniu miejscowej obrony wróciliśmy ze zdobyczami do Nakła, witani entuzjastycznie przez mieszkańców miasta.

Dnia 4 lutego 1919 r. kompania nasza wyruszyła pod Rawicz. Przybyliśmy pociągiem do Miejskiej Górki. Jak się okazało nasz nowy dowódca, sierżant Feliks Nadolski, nie mógł z nami przybyć, również sierżant Kirchner był chwilowo zajęty w innym miejscu. Jako dowódca 1. plutonu musiałem przejściowo objąć komendę nad całą kompanią.

Wieczorem zostałem wezwany do miejscowego sztabu powstańców w Miejskiej Górce i tam od porucznika Buszy i Brezy otrzymałem rozkaz, aby kompania nasza jeszcze tej nocy zaatakowała Niemców w Łaszczynie. Przydzielono mi przewodnika i ruszyliśmy przez Żołędnicę do lasku położonego kilkaset metrów od Łaszczyna. W naradzie z pozostałymi dowódcami plutonów (2. pluton prowadził Franciszek Bryl, nazwiska dowódcy 3. plutonu nie pamiętam) postanowiliśmy zaatakować Łaszczyn tyralierą oskrzydlającą. Wysłałem naprzód zwiadowców, kaprala Walkowiaka i dwóch szeregowych. W pewnej chwili Niemcy rozpoczęli z Łaszczyna silny ogień armatni. W tym właśnie czasie przybył do nas w towarzystwie przewodnika sierżant Nadolski, któremu zdałem dowództwo kompanii.

Nadolski zaakceptował ustalony przez nas plan natarcia, powierzając mojemu plutonowi wdarcie się do Łaszczyna z prawego skrzydła i poskromienie obsługi armat. Przypomniałem sobie o wysłanej czujce i pełznąc rowem, znalazłem zwiadowców ukrytych przed ogniem artyleryjskim pod mostkiem. Wróciłem z nimi do kompanii w lesie. Mniej więcej po godzinie wyczekiwania, gdy strzały ucichły, Nadolski dał rozkaz natarcia. Niemcy rozpoczęli silny ogień, mimo to wioskę zdobyliśmy szturmem, a wróg wycofał się w popłochu w kierunku Rawicza. Gdy dobiegliśmy do armat, załogi już nie było. Zdobyte armaty z amunicją przewieziono na nasze tyły.

Jak się jednak okazało, inna nasza jednostka nie zdołała tej nocy zdobyć położonego na lewo miasteczka Sarnowa. Niemcy rozpoczęli z tej strony oskrzydlanie Łaszczyna dużymi siłami. Po dłuższej wymianie ognia sierżant Nadolski był zmuszony dać rozkaz wycofania się do lasku pod Łaszczynem. Odstrzeliwując się, wycofałem się z dwoma szeregowymi (m. in. Makowski) z Łaszczyna jako ostatni. Drogę bezpośrednią do lasku mieliśmy już odciętą, dotarliśmy tam drogą okrężną pod gęstym obstrzałem Niemców, którzy już zajęli wioskę. Na ostatnim odcinku drogi zostałem lekko ranny w lewą dłoń.

W dwa dni później (6 lutego) zaatakowaliśmy ponownie Łaszczyn, a inna jednostka miała jednocześnie zdobyć Sarnowę. Tym razem udały się obydwa ataki. Łaszczyn zdobyliśmy w ten sam sposób, jak poprzednio. Mieliśmy jednego zabitego, poległ szeregowiec Bernan. Wobec dobrych wieści z Sarnowej chcieliśmy rano posunąć się w kierunku Rawicza, na przedpolach tego miasta napotkaliśmy jednak przeważające siły niemieckie. Długo trwał pojedynek ogniowy, Niemcy w podskokach zbliżali się coraz bardziej do naszych pozycji. Brak amunicji u nas groził katastrofą. Słaliśmy gońców po pomoc, lecz bezskutecznie. W tej sytuacji zmuszeni byliśmy wycofać się. Z goryczą wspominam, że po przybyciu do Żołędnicy napotkałem w jednej stodole pełne skrzynie tak bardzo upragnionej amunicji. Zawiodła organizacja.

Pozostaliśmy teraz na froncie w Żołędnicy, z tym że połowa kompanii została zakwaterowana w obwodzie, w Roszkówku pod Miejską Górką. Byłem wtenczas zastępcą dowódcy kompanii i jednocześnie sierżantem-szefem i na zmianę przebywałem to w Żołędnicy, to w Roszkówku. Niemcy nękali nas częstym ogniem artyleryjskim i karabinowym, nie powodując jednak większych strat po naszej stronie. Pewnej niedzieli rano (była już wiosna), przy bardzo gęstej mgle, oddział Niemców okrytych białymi prześcieradłami, po strzale artyleryjskim naszych wysuniętych posterunków, wdarł się do przednich domów w Żołędnicy. Miałem kwaterę w tylnej części wioski i zauważyłem wycofujących się moich żołnierzy. Z karabinem w ręku zatrzymałem ich, zebrałem garstkę żołnierzy – przy moim boku dzielny szeregowiec Kapała – i pobiegliśmy opłotkami do wylotu wsi, atakując Niemców ogniem karabinowym. Wtenczas Niemcy poczęli uciekać. Pod naszymi obstrzałami poległ dowódca oddziału, oficer niemiecki.

Mimo zawieszenia broni i wyznaczenia linii demarkacyjnej na naszym odcinku nie było nadal spokoju, natomiast ludność polska otaczała nas życzliwością i opieką. Mile wspominam kwaterę naszego dowództwa i kancelarii u rolnika, ob. Wawrzyniaka, w Roszkówku, który wraz z domownikami gościł nas długi czas bardzo serdecznie.

Tymczasem nasz były dowódca Kirchner, mianowany został dowódcą baonu powstańców jarocińskich z siedzibą w Roszkówku. Później dowództwo baonu objął kapitan Modlibowski, a nasza kompania otrzymała nazwę 5 kompanii 11. pułku strzelców wielkopolskich. Wzmocniona została dyscyplina, nastała lepsza organizacja wojskowa. Jako szczegół charakterystyczny wspomnę jednak, że w tym okresie wydany został rozkaz zakazujący nam śpiewania naszej ulubionej pieśni marszowej Gdy naród do boju wystąpił z orężem.

Chciałbym również podkreślić, że we wszystkich walkach, jakie stoczyła 1. kompania powstańców jarocińskich, nigdy nie dowodził nami oficer. Najwyższy stopień to sierżant, reszta przeważnie szeregowi, niektórzy uzyskali stopnie podoficerskie dopiero w czasie walk powstańczych. Mimo to zdolność bojowa i waleczność tej jednostki była znakomita, ożywiał nas wszystkich patriotyzm i przekonanie, że bijemy się o słuszną sprawę, o wyzwolenie naszych ziem z wiekowej niewoli pruskiej.

Autor wspomnień: Antoni Matuszak

Źródło: Wspomnienia Powstańców Wielkopolskich, red. L. Tokarski i J. Ziołek, Poznań 1970.

Opracowanie: Tomasz Cieślak

Twórca projektu Twórca
Partnerzy
Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin
Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin Jarocin

Kategorie tematyczne